Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/152

Ta strona została uwierzytelniona.

sądując jej myśli. Gdy mu przedstawiła swoją prośbę, Andrzej spochmurniał jeszcze bardziej.
— Jestem na rozkazy pani. Dobrze, przejmę roboty... ale...
— Ja wiem, że to dla pana będzie uciążliwe przy jego własnych pracach.
— Nie mówmy o tem, mniejsza o moje trudy. Prośbę pani uważam za obowiązek, ale pozwolę sobie zapytać, dlaczego to pani robi? Czy tak będzie zawsze? Więc pani poświęci naukę, swoje zdolności, przyszłość dla czego właściwie?
Kasia wzburzyła się.
— Pan się myli, panie Andrzeju, ja nie wyrzekam się swojej pracy na stałe, tylko teraz, tak się źle złożyło, że muszę ją przerwać na pewien czas, dla ratowania zdrowia męża.
— Zdrowia?
— Tak... Jest przenerwowany, szalenie zmęczony, poprostu chory.
Nieokreślony półuśmiech błądził na ustach Dębosza.
— Chory — powtórzył głosem stłumionym.
Kasia odczuła, że on wątpi w tę chorobę Wara i że domyśla się, iż to tylko jego żądanie by zaniechała prac rozpoczętych i była oddana wyłącznie jemu.
Dębosz czytał na twarzy Kasi jej myśli. Żal mu się jej zrobiło. Zdusił w sobie gniew na Edwarda za jego egoizm i rzekł serdecznie.
— Powtarzam, szkoda że pani sama nie może dzieła własnego dokończyć. Zrobię wszystko, by wyręczyć panią bez zarzutu. Niech pani będzie zupełnie spokojna.
Podała mu rękę.
— Wierzę i ufam panu więcej, niż sobie nawet. Ale to nie koniec próśb.
— Słucham panią.
— Panie Andrzeju, powołując się na obietnicę pana, daną