mnie wówczas w parku Kilińskiego, co do Tomka, proszę, niech go pan tymczasem weźmie do siebie.
Dębosz spojrzał na nią uważnie.
— Zajmować się nim nie będzie pan miał czasu, to naturalne. Ale niech on przebywa pod opieką matki pańskiej, w Zagórzanach, o ile nie zrobi to różnicy. Teraz wakacje już blisko... jemu tam u pana w domu będzie dobrze. Czy zrobi pan to dla mnie... kolego?
Dębosz zrozumiał, pochylił się do jej ręki.
— Tak. Zabiorę go dziś jeszcze. Muszę uporządkować moje sprawy zanim obejmę tutejsze... więc wracam do domu.
— Dziękuję — szepnęła Kasia.
Ale tym razem Andrzej nie wytrzymał i spytał szeptem:
— On drażni pana Zebrzydowskiego, wszak się nie mylę?
— Tak, — odszepnęła.
Andrzej ściągnął brwi...
— Chce widocznie, by nic więcej nie zajmowało pani, prócz niego...
— Może. Zresztą nie lubi go... O ile wuj Mohyński przywiezie pomyślne wieści o pracach Tomka, to w jesieni, da Bóg, ulokujemy go tu, we Lwowie, na naukę... Tymczasem niech pozostaje pod dobrym wpływem pana.
Gdy żegnali się, Andrzej zatrzymał dłużej w dłoni rękę Kasi.
— Niech pani pisuje do mnie jak do... brata — z męką wypowiedział to słowo — i proszę pamiętać, że ofiary czynione jednostronnie tylko... nie zawsze zdobywają upragniony cel, natomiast częściej utrudniają życie, niweczą własne dążności, gaszą zapał i wreszcie rujnują. Gdy zaś po spełnionych ofiarach na darmo, zostaje taka ruina duchowa i pustka, nic nie ukoi żalu ani goryczy nawet rozpaczy po utraconych, bezcennych darach Bożych i zmarnowanym czasie.
Kasię przeniknął przykry nad wyraz dreszcz trwogi.
Pożegnanie z Tomkiem było żałosne. Chłopak jakkolwiek
Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/153
Ta strona została uwierzytelniona.