cieszył się, że jedzie do Dębosza ale przywiązał się do Kasi gorąco i nie umiał już sobie wyobrazić życia bez jej opieki.
— Niechże pani dziedziczka, najdroższa moja pani, nie zapomni o mnie a przyjeżdża do Zagórzan często, często — chlipał przypięty do jej ręki.
— Przyjadę napewno. Pracuj dużo, masz przybory i bądź spokojny. Myślę o tobie. Myślimy oboje z panem Andrzejem.
Spojrzała na Dębosza i rzekła tylko do niego.
— Będzie mi smutno bez tego chłopczyny.
A on odważył się szepnąć:
— Niech pani przyjedzie... ale zawiadomiwszy mnie poprzednio, abym był w domu.
— Przyjadę.
Gdy się rozstali, Dębosz był zły na siebie.
Wywołałem zdawkową obietnicę. Ona już... znowu nie jest całkowicie sobą... tamten rozciąga nad nią... nowe wpływy.
Nie pomogły nalegania Kasi, War nie chciał słuchać o kuracji. Wracali z Krynicy po trzydniowym pobycie. Zebrzydowski siedział w przedziale wagonowym naprzeciw żony i śmiał się z jej zakłopotania.
— Daruj, Kachno, ale dłużej tu wysiedzieć nie mogłem, nawet z tobą. Co jabym tam robił w tej waszej Krynicy? Kuracji nie potrzebuję i w nią nie wierzę, a siedzieć w tym tłoku, gdzie przed tobą, za tobą, nad tobą i pod tobą żydy i żydy? OO... merci! Na deptaku masz ich ze wszystkich stron, widzisz ich nad sobą na górze parkowej, wejdziesz na górę — widzisz pod sobą na deptaku i znowu dokoła siebie. Nie! antysemitą nie jestem, będąc kosmopolitą, ale znowu przeładowania judejszczyzną nerwy moje nie znoszą, tak samo jak pewnej jarzyny zbyt reklamującej się specyficzną wonią.
Kasia śmiała się także wesoło.