Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/157

Ta strona została uwierzytelniona.

— Teraz ja spytam, a ty?...
— Ja tego pragnę całą duszą, zapomnę wszystko. Dla odzyskania ciebie wyrwę z duszy ból... zniszczę ten obraz...
Ucięła przestraszona.
— Jaki... obraz?
Ukryła twarz na jego ramieniu.
— Wiem już... tyś widziała mnie w Neapolu.
Zatrzęsła się, nie mogła wypowiedzieć słowa. Edward, tuląc ją do siebie, mówił swobodnie i miękko.
— Nie lękaj się, nie będziemy tego roztrząsali. Zbyteczne! Nie czynisz mi żadnych wymówek, nie pytasz o nic i jestem ci za to wdzięczny. Ty wiesz, kłamać nie umiem, to zbyt niskie, tłomaczyć się — o nie! to nie w moim typie. Nic nigdy nie obiecuję, gdyż nie wiem, czy spełnię. To czasem nie od mojej woli zależy. A czy mam wolę — także nie wiem. Może zamiast woli mam chimerę, zamiast postanowienia — kaprys? Nie wiem!... Znałaś mnie takim już wtedy, zanim spotkaliśmy się z sobą... Dużo bardzo dużo szczęścia, upojeń rozkoszy doznałem z tobą... Twoja świeżość młodzieńcza była mi do życia konieczną, była zachwytem i podnietą... Dla kogo innego stałaby się złotym łańcuchem skuwającym na całe życie.
— Nie mów nic więcej, War, nic więcej! bo żeby nie wejść na śliską ścieżkę — szepnęła Kasia. — Żyjmy dniem dzisiejszym, jeśli tego na razie chcesz. Może potem, może się coś dobrego dla nas w życiu uśmiechnie. Mam najlepszą wiarę w naszą przyszłość. I... i nie chcę ciebie skuwać... pragnę jeno przyciągać... byś się nie oddalał z mojej przyczyny.
— Z twojej przyczyny?... Ach, Kasiątko drogie, jesteś dzieckiem, mówiąc nawet coś podobnego. Czyż to ty mnie oddalasz?... Nigdy!
— Wyrzucam sobie, że właśnie ja, skoro nie zdołałam zatrzymać ciebie.
— Ależ, mylisz się Katy. Nic mnie zmienić ani powstrzymać nie zdoła, bo to wszakże moja natura, moja chimera, więc