równoważnik — jedna całość. Z przyrodzoną siłą natury niema walki...
Kasia nagle przypomniała sobie słowa Dębosza, wypowiedziane w Wenecji. „Pani go nie ocali, bo to nie dur, to natura“.
Wstrząsnęła się.
Jakąż on posiadał moc intuicji.
— Drżysz Kasiątko, widzę, że mi nie ufasz, to słuszne! Czyż ja sam sobie ufam? Gdyby tak, mógłbym się zdobyć na jakąś wolę...
— Można się zawsze zwalczyć, opanować nawet chimerę.
— Nie wierz temu, moja droga. Może potrafią to ludzie bardzo trzeźwi o nerwach ze stali, ale tacy nie znają chimery tak samo jak ja nie znam walki ani opanowania.
Jakże ci dwaj ludzie różnią się od siebie — pomyślała znowu Kasia.
— Obecnie prócz rozkoszy odzyskania ciebie — mówił War z ożywieniem — mam inną jeszcze idée fixe... bardzo żywotną.
— Jaką? — spytała z leciutkim odcieniem nadziei w głosie.
— Mam przeczucie, że wygram dużo.
— Wygrasz? co wygrasz?...
W karty. Wiesz, to fascynuje... Ostatnio, w Wiedniu nie wiodło się mnie. No, ale byłem zdenerwowany. Corovicini ograł mnie bezczelnie. Zrulował moją kieszeń do reszty. Włoszysko wszystkim tam dał się we znaki. No, ale czeka go odwet na całej linji.
Kasia przeraziła się. Powstała szybko z kolan męża i złożyła przed nim ręce.
— War, na miłość Bożą, co ty mówisz, co... zamierzasz?...
— Przepłukać kabzę Corowicini’ego i odebrać mu tylko to, co zabrał ode mnie... a jeśli się uda oddać pięknem za nadobne.
— War, ty zaniechasz tych myśli!
Ogarnęła jego głowę ramionami, twarz przytuliła do jego twarzy.
Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/158
Ta strona została uwierzytelniona.