oprawę w roli Edwardowej Zebrzydowskiej. Ale Kasia triumfalny swój powrót odbyła bez skruchy ani pokory, raczej chmurnie. Lecz że była wówczas zapatrzona w oczy Wara i pod ich narkozą, przeto nikt nie zauważył tego.
Kasia przeciągnęła się trochę leniwie, rozkrzyżowała ramiona. Westchnienie głębokie wydobyło się z jej piersi, oczy przyćmiły się rzęsami od nadmiaru blasków.
— Ach, wszystko to było! było! było!... — zawołała głośno z odcieniem niecierpliwości.
Poczuła ciepło na kostkach nóg. To łeb psa wilka tulił się do niej pieszczotliwie i ogrzewał jej stopy.
— Rex, poczciwy Rex!
Pies zaskomlał radośnie i jął lizać jej rękę. Pogładziła smukły łeb, poczem ocierała mokrą dłoń o puchy macierzanki, którą jęła rwać pełną garścią. Rzucała ziele na łeb psa. Pęki wonne przytulała do swojej rozgrzanej na słońcu twarzy, chłonąc silny, aromatyczny zapach z lubością.
Wtem Rex poruszył się niecierpliwie i nastawił uszy ostre jak lejki. Warknął groźnie. Kasia w jednej chwili podniosła się. Nikogo nie było, tylko kłosy dojrzałego żyta przed nią chwiały się lekko, szeleszcząc. Ale Rex wstał na nogi i cały skupiony wpatrzył się w złotą otchłań zboża. Drżał.
— Kto tam? — głos Kasi zabrzmiał groźnie.
Kłosy poruszyły się gwałtownie, pies skoczył naprzód. Kasia wstrzymała go. Z masy kłosów wychyliła się jasno lniana główka chłopięcia kilkunastoletniego. Błękitne jak chabry oczy patrzyły na Kasię śmiało. Pacholę w białej świtce trzymało coś przy piersiach bardzo troskliwie.
— Tomek, co ty tu robisz, niebożę?
Podbiegł i przykucnął przy nogach pani.
— Kuropatwę skaleczyli kosą albo sierpem. Ot, już ledwie zipie.
Kasia wzięła w rękę skrwawionego ptaka, obejrzała pilnie.
— Kona biedula, nic już z niej nie będzie...
Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.