Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/161

Ta strona została uwierzytelniona.

A tymczasem Krystyn był zachwycony Dęboszem i po powrocie do Kromiłowa opowiadał o nim szeroko.
Hrabia August z założonemi rękoma za plecy stał przed nim, pochylony naprzód i dolną wargą przeżuwał nieustannie, wysuwając ją naprzód i cofając w dół. Mohyński wierzył Zahojskiemu, więc jego zdanie o Dęboszu utwierdziło jego własne poprzednie wrażenie.
— Tak, tak, tak!... to prawdziwy dąb — powtarzał pokilkakrotnie to samo. Widziałem go bardzo krótko, ale przeniknąłem. Dzielna jednostka być musi! Szkoda tylko, że tego... owego... chłop.
— Masz tobie! — zagrzmiała hrabina Oktawja. — Ty, Guciu, zawsze będziesz żale swoje wywodził nad kwestjami najbardziej naturalnemi. Zawsze pozostaniesz optymistą własnej sfery, z której według ciebie pochodzi jedynie wszystko to co mądre, dzielne i doskonałe.
— Chciałbym, by tak było. Ale tego... owego... stara, kosztowna tabakierka leżąca u antykwarjusza, także chciałaby znaleźć się jeszcze w kieszeni... króla Stasia.
— Ten Dębosz to kolega Kasi?... — spytał Zebrzydowski.
— Tak i przyjaciel — rzekł Krystyn.
— Przy... jaciel?...
— Cóż chcesz? inteligentny, bardzo zdolny, inżynier, działacz, ideowiec...
— I co jeszcze?... A na zakończenie tej litanji nie zapomnij dodać — chłop, zamiast amen.
— Cóż z tego, War, że ciebie to gniewa — jęknął Mohyński. Jednakże kto wie czy — amen — nie odpowiada bardziej nam, niż takim Dęboszom? W zestawieniu z nami snadniej jakoś pasuje... Oktawcia ma rację! My, uważasz, to stare stylowe pałace, trochę już w ruinie, trochę łatane, trochę walące się dopiero w których zmurszałe papyrusy, pergaminy portrety i różne antyki jedzone są przez mole zapomnienia i szarpane przez różne gryzonie współczesne, czasem niesprawiedli-