Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/163

Ta strona została uwierzytelniona.

— Brawo, brawo Kachna! umie bronić swoich ideałów z pod strzechy — śmiał się Edward.
Pani Beata dostała sztucznych spazmów, któremi się jednak nikt nie przejął, jako że były zbyt często powtarzającym się efektem i mało efektownym — wedle opinji Wara.
Mohyńska wesoło coś dowodząc, podreptała za Kasią, War najspokojniej usiadł do fortepianu a Mohyński założył ręce za plecy, wysunął dolną wargę i zaczął nią przeżuwać.
— Basta! — wypowiedział wreszcie jedno jedyne słowo.
— Co to znaczy? — spytał Krystyn z humorem.
— To znaczy, że wy młodzi zaczynacie dźwigać nasze stare pułapy, opajęczynione przesądami. To znak, że z naszych ruin wystrzelą potężne wieżyce nowych poglądów i działań. Co to jednak jest kultura! Im bardziej wiekowa, tem łatwiej odczuwająca ciężar naszej pleśni.
— Ja jednakże pozostanę przy tej szanownej pleśni naszej — rzekł War melancholijnie.
— Tak, ty już nie wystrzelisz żadną wieżycą, najwyżej jakimś nowym konceptem... tego... owego... afrykańskim,,..
Hrabia kiwał głową przytwierdzająco w stronę Wara.
— Może teraz azjatyckim dla odmiany — śmiał się Krystyn do szwagra. No, War, czy się zaklimatyzujesz u nas na dłużej czy znowu pryśniesz do jakich Biarritz na początek?
War patrzył na niego lekko, z cichą piosenką francuską na ustach.
— Może zacznę od Wiednia — rzucił mimochodem.
— Ach Wiedeń! Wiedeń!... Ale cóż pomoże tęsknota, skoro...
Mohyński wyciągnął obie kieszenie ubrania na wierzch podszewką i dokończył patetycznie:
— Skoro takie status quo. Basta!
Zebrzydowski uderzył silniej kilka akordów.
...U mnie to samo — stwierdził w myśli.
Od tamtej pory każde rozdrażnienie Edwarda, wybucha-