Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/173

Ta strona została uwierzytelniona.

żała skupienie i mękę. Odczuł jej wzrok. Spojrzeli na siebie i on powtórzył, idąc za biegiem swojej myśli.
— Muszę, bo to dla mnie równoznaczne z życiem i czynem lub zanikiem własnego ja... zatem ze śmiercią moralną.
Kasia wyczytała w jego oczach przewodnią myśl jego słów.
— Kto tu mówi o śmierci w taki cudowny sierpniowy dzień? — odezwał się przy nich Strzelecki. — To ty, Jędrek? Wybacz, że nie wierzę. Zbyt silną jesteś jednostką społeczną, że już nie mówię o twojej osobistej tężyźnie duchowej. Tacy ludzie, jak ty, zdobywają wszystko, co zdobyć chcą, nie upadając nigdy na duchu.
Andrzej milczał Kasia również.
Strzelecki miał nieokreślony uśmiech na ustach.
— Tacy ludzie jak ty, Jędrek, walczą do upadłego o swoje idee i zwyciężają!
— Przeceniasz mnie — odrzekł Dębosz niechętnie.
— Znam ciebie. Zwyciężają i nie runą, ponieważ walczą tylko i zawsze o cele, bodaj najtrudniejsze do zdobycia ale możliwe. Nie idą nigdy na ślepo ani z wiatrem w przegony, bo jasny wzrok, instynkt czy intuicja wskazuje właściwy kierunek a to już jest połowa zwycięstwa.
Kasia zaczerwieniła się gwałtownie, Andrzej także okrył się łuną rumieńca, jakby na nich razem padł jeden gorący promień słońca.
I w tej samej chwili weszli do kościoła. Stanęli w bocznej nawie gdyż ławki były zajęte. Wśród zebranych ludzi zaczęły się szepty jakieś i spojrzenia na grupę Dęboszów i ich gości. Za chwilę z pierwszej z brzegu ławki wyszli chłopi, ustępując ją grzecznie przybyszom. Dębosz wprowadził tam kobiety i dzieci, mężczyźni stali obok. Kasia siedziała z brzegu, tuż przy niej stał Andrzej. Przez cały czas trwania nabożeństwa oboje odczuwali obecność swoją przy sobie. I jakby bliskość ich wpłynęła na jednakowy kierunek ich myśli, rozpamiętywali słowa Strzeleckiego. Tyko Andrzej miał jakąś potęgę w duszy,