ksiądz. — Nieodrodny Dębosz. Ale ty wszakże masz być lekarzem kochanku. He! Co ci tam po koniach!
— Ja będę lekarzem, ale na wsi, to i konie będę miał. Już tak sobie obmyśliłem, że będę w Zagórzanach albo w Bąkach doktorem.
— Widzisz go masz! a nie będziesz ty w tych Bąkach bąków zbijał?... Hę!...
— My tu z Jędrkiem kiedy szpital wybudujemy.
— Szpital, la Boga!... to straśna rzecz — szepnął przerażony Tomek. — Ja bym tam dochtorem nie chciał być.
— Ha, ha, ha — śmiał się ksiądz — ot artystyczna dusza!
Zwrócił się do Kasi.
— Jakto różne zamiłowania objawiają się już u dzieci.
— Ksiądz proboszcz znał pewno i pana Andrzeja małym chłopcem? — spytała Zebrzydowska.
— A jakże, toż to na moich oczach rosło. Bardzo to porządnych ludzi dzieci i szczęśliwie się wdali w rodziców.
Obejrzał się na Wojtka ale on już biegł z towarzyszami do źrebiąt.
— Tylko przewyższyli rodziców, oczywiście, nauką i kulturą. Wojciech dbał o kształcenie synów. Andrzej wyjątkowo zdolny ale i wyjątkowo pracowity. Teraz ma trzydzieści lat, a ile już zdziałał. Dyplom inżynierski i tyle różnych prac. Umysł to niezmiernie czynny. Zresztą pani najlepiej wie.
— Tak, uchodził wśród kolegów za jednego z najbardziej myślących inteligentów — rzekła Kasia.
— Szkoda tylko, że jakoś żenić się ani myśli. Pani Wojciechowa bardzo byłaby rada, żeby Jędrek założył rodzinę. No, ale jego wola dla niej święta a że jemu to narazie nie w głowie, tedy i ona milczy. Dzielna kobieta, jak prowadzi dom, jak się do syna całkiem nowoczesnego zastosować potrafi. Pani to już pewno także zauważyła, nieprawdaż?
Proboszcz zerknął na Kasię parokrotnie widząc jej zamyślenie.
Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/179
Ta strona została uwierzytelniona.