— Mnie głównie uderzył serdeczny stosunek matki z synem i jego dla niej cześć, pomimo wszakże ogromnej różnicy umysłowej między nimi. To się rzuca w oczy i to wzrusza. I to zapewne wytwarza przedziwnie miłą atmosferę rodzinną w ich domu.
— Dom pobożny, szczerze katolicki, ludzie bardzo uczciwi i rodzina zgodna. Chociaż już zupełnie nowoczesne mają poglądy, ale tradycje pozostały i to te najlepsze — mówił proboszcz.
Kasia przypomniała sobie znowu Wara i jego żarty z tradycji, gdy była mowa o Andrzeju.
— A ot droga wysadzona cała czereśniami — zawołał Tomek. Jak ja tu przyjechałem to były czereśnie akurat największe. Zbierało się i wysyłało do miasta, a co się jadło, o jej!
— To już także pewno kultura, wprowadzona przez pana Andrzeja. I nie niszczą, nie objadają, nie łamią gałęzi? — pytała Kasia.
— Andrzej umiał tak wpłynąć na młodzież wiejską, że oszczędza drzewa, i dlatego sadzi się coraz więcej.
Proboszcz pokazywał Kasi kapliczkę przy drodze obsadzoną śliwkami.
— O widzi pani, węgierki najlepsze. Drzewa całe ślicznie rozwinięte i pełne owoców. Jeszcze zielone, ale już barwy nabierają. Nikt tu ich nie tknie. Drzewa te Jędrek oddał na użytek szkoły, gdy dojrzeją śliwki, dzieci mają bal.
— No, u nas w Kromiłowie toby się nie udało. Wyłamaliby gałęzie, śliwki zaś zjedli na zielono.
— Widocznie nikt nie zadba o wprowadzenie rygoru w tym zakresie. Trzeba i trochę cierpliwości.
— Jest chyba jeszcze jeden czynnik ważny. Oto pana Andrzeja słuchają, bo on jest z nich, podczas gdy dwór wpływów takich mieć nie może. Dworom nie ufają. Od swoich łatwiej przyjmują nawet kulturę. Gdyby przeto takich ludzi
Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/180
Ta strona została uwierzytelniona.