na nią serdecznie. Zapanowała chwila ciszy poczem Dada zbliżywszy się nieco do Kasi jęła mówić poufnie.
— Odczuwam panią i rozumiem w zupełności. Trochę i ja byłam swego czasu w podobnem położeniu po stracie rodzinnego domu. Zresztą pani zna zapewne moją historję od Romków Pobogów.
— Tak, przeżywała pani ciężkie, nawet tragiczne chwile. Wiem!
Kasia powiedziała to tak jakoś miękko, i mile, że Dada odrazu poczuła się zupełnie rozbrojona.
— Chwile były tragiczne, ale ciężkich było kilka lat i to najwcześniejszej młodości, pierwszego poranku życia. Może dlatego właśnie obecne szczęście nasze jest tem droższe dla mnie, że tak wiele cierpiałam.
— Ocalała pani w porę od gorszej niedoli.
Kasia wypowiedziała te słowa pod wpływem własnego znękania i zawstydziła się swej odruchowej szczerości. Ale Dada była także szczera, więc nie tylko nie wzięła za złe słów Kasi, lecz ją to zjednało dla niej ostatecznie.
Były same pomiędzy olszynami, oddalone dużo od całego towarzystwa.
— Tak droga pani, ocalałam istotnie, ale nie sobie zawdzięczam to, o nie!... tylko mojemu Jurkowi, który mnie kochał, pomimo mego szału i... mężowi pani... który mnie porzucił dla innej.
— Tak jak mnie teraz — szeptem dodała Kasia i, wiedziona jakimś ogromnym wstydem czy żalem, osunęła się w ramiona Dady.
Obie były wzruszone i jakby zbratane z sobą. Szły, przez chwilę milcząc. Dada pierwsza przemówiła.
— Urok pana Edwarda był bardzo silny, skoro zdołał oderwać mnie od narzeczonego, którego kochałam i... skoro potrafił zniweczyć pani zamierzenia życiowe i zupełnie inne projekty, a sądzę, że i poglądy państwa były całkiem różne.
Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/182
Ta strona została uwierzytelniona.