— Jak coś lepisz, to gęsi idą w szkodę.
— No juści, że tak.
— Zaprowadźże mnie do swojej schowki.
— Tam wielgie jamy, kamienie.
— No to przynieś mi swoje roboty do dworu.
— Do dworu? Bojam się! Straśnie się bojam.
— Mnie się boisz?
— Ni, ino jaśnie pana dziedzica.
— Pana niema we dworze.
— Eee... bojam się. Lokaj przepędzi. Jurasek tyż nie dopuści...
— Więc chodź, pójdziemy na nory.
W kilka chwil potem Kasia Zebrzydowska, siedząc na kamieniu, przy piaszczystych osypiskach oglądała z zaciekawieniem różne figurki lepione z gliny, lub wystrugane z drzewa. Były tam psy, ptaki, owce, krowy i kwiaty. Jeden przedmiot wywołał okrzyk zdziwienia młodej kobiety i jednocześnie parsknęła śmiechem.
— Cóż to to jest?...
Pacholę milczało.
— Czekaj, to przecie karbowy Zadorek!
— O la Boga, to pani dziedziczka poznała? La Boga!... On ci to jest, juści, kiej krzyczy na ludzi.
— Wyborne, doskonałe, — śmiała się pani — doskonała karykatura Zadorka. Nadzwyczajne! A pokaż tamto. Co tam chowasz przede mną? Pokaż zaraz Tomuś, słyszysz?
— Kiej nie śmiem!
— No, pokaż...
Wzięła z rąk zaczerwienionego chłopca figurę wystruganą z drzewa i zdziwiła się szczerze.
Była to minjaturowa jej własna sylwetka na koniu. Obok na podstawce z drzewa stał Rex. Figura konia i jej własna postać były uchwycone widocznie zdaleka, z taką zadziwiającą wypukłością, że podobieństwo rzucało się w oczy odrazu
Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/19
Ta strona została uwierzytelniona.