Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/194

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pana niema w domu.
— Niema?
Chłopak ucieszył się, aż mu błysnęło w oczach. Ale wnet spoważniał. Patrzał na Kasię pytająco i niepewnie.
— A gdzie jaśnie pan tak cięgiem jeździ, że jego nigdy niema w domu?
— Ma różne swoje sprawy w świecie, interesy.
— Pani dziedziczka tyż ma sprawy różne a budowle, jeździ ale i wraca. Pan Andrzej tyż często jedzie na długo i tyż zawsze wróci.
— Będziesz teraz w szkole we Lwowie — rzekła Kasia omijając kwestję.
— W takiej, co uczom rzeźbić? — wykrzyknął.
— Nie, tymczasem trzeba się jeszcze uczyć najpierw czego innego.
— Chłopak sposępniał.
— La Boga, to będom pewno straśnie trudne te nauki...
Znowu spojrzał na swoją panią i zakłopotał się.
— Pani dziedziczka czegój taka sie markotna zrobiła? Cości tak jakby się czegoś bojała, czy co?...
Zamyślił się chwilę i pocałował ją w rękę.
— Niech się pani dziedziczka nie gniewa na mnie, że powiedziałem co nauka straśna. Ja sie bede przykładał tęgo do onej nauki, bo i pan Andrzej nie mało o niej mówił a nakazywał się uczyć...
— Wierzę, Tomku, że będziesz dobrym uczniem — rzekła Kasia bezdźwięcznie.
— Co to jest pani dziedziczce? La Boga! — zerwał się chłopczyna od jej nóg. — Pani dziedziczka kiej giezło biała, a ino oczy świcom!
Kasia podniosła się z ławki.
— Nic, nic! tak coś mnie omroczyło...
Otrząsnęła się.
— Idź już spać, dziecko. Już późno. Jutro rano jedziemy.