Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/196

Ta strona została uwierzytelniona.

Prędko uścisnęła jego rękę, i zbiegłszy ze schodów, zniknęła w cieniach nocy.
Andrzej patrzył za nią chwilę, poczem zamyślony okrążył dom i znalazł się w ogrodzie. Zdaleka pod lipami całe towarzystwo spacerowało jeszcze, rozmawiając. Gwiazdy świeciły jasno na szaro-błękitnym niebie, ale cienie pod drzewami były głębokie... Z pól dobiegało tu wołanie derkaczy. Dębosz stanął pod kasztanem i zapatrzył się w okna świetlicy i alkierza, oświetlone jasno, gdzie matka jego z Franką pościelały łóżka.
...Ona ze mną pod jednym dachem... pierwszy raz w życiu.
Przymknął powieki i zasłuchany w szept własnej duszy oddał się cały marzeniom.
Jak długo stał nie potrafiłby określić.
Ocknął się, usłyszawszy prędkie kroki za sobą.
— Ale cóż znowu mogłoby się stać?... — mówił Strzelecki — pani Kasiu, to jakieś przewidzenia tylko. Gdzież teraz jechać. Już północ! Poco i na co?...
Muszę koniecznie, muszę! Dręczy mnie coś tak okropnie, że już dłużej nie mogę — mówiła Kasia widocznie bardzo podniecona.
Dębosz oprzytomniał i prawie przeraził się. Wyszedł z pod kasztanu naprzeciw idących.
— Co się stało?
— No wyobraź sobie Jędrek, pani Kasia chce wyjeżdżać na noc do domu.
— Dlaczego?...
— Pani ma jakieś złe przeczucia — rzekła Dada idąca razem.
— Ależ jakie, co?...
Kasia chwyciła go za rękę.
— Niech pan zaraz zbudzi mego szofera, on jest przygotowany do drogi, ja wiem! Muszę jechać natychmiast do Kromiłowa. Tam się coś stało... Jadę bezwarunkowo!
Tyle było energji i stanowczości w jej głosie, że Andrzej