nie oponował więcej. Zacisnął usta i poszedł do budynków. Nie pomogły już tłomaczenia pań i prośby Dęboszowej ani nalegania Strzeleckiego, i Poboga. Kasia była stanowcza, prawie rozgorączkowana. Ale Tomek spał już mocno i nie był zupełnie przygotowany do drogi.
— Niech on zostanie u nas ja go sam do Lwowa odwiozę — rzekł Andrzej.
W kwadrans potem Kasia wyjeżdżała z opłotków zagrody Dębosza...
Gdy cały dom był już uśpiony, Andrzej poszedł drogą którą odjechała. Szedł w noc ciemną tocząc walkę z uczuciem, którego nazwać nie umiał.
Nad stołami gry unosiły się ciężkie pasma szaro błękitnego dymu z cygar. W sali słychać było przyciszony pogwar rozmów. Czasem wytryskiwało głośniejsze słowo lub zadzwonił krótki nerwowy śmiech. Stoły obsadzone były gęsto sylwetkami mężczyzn.
Brzęk złota i szelest banknotów oznajmiał gry bardzo ciekawe. Największe zainteresowanie wzbudzała gra wytwornego Polaka z równie wykwintnym Włochem. Wycieńczenie fizyczne i znużenie duchowe wyzierało z ich oczów. Bogaty Polak Zebrzydowski, znany tu w szerokich kołach paryskich oddawna i hrabia włoski Corovicini, walczyli już od kilku dni przy stole Baccarat’a z zawziętością, która zaciekawiała i podniecała wszystkich bywalców klubu. Wiedziano, że walka ta o charakterze pojedynku przepłukała już kieszenie obu partnerów, głównie Zebrzydowskiego. Niedawno wygrał on ogromną sumę od Włocha lecz znowu znalazł się na drodze do ruiny. Niektórzy z graczów, widząc zimną krew Zebrzydowskiego, byli o niego spokojni. Znali go zresztą jako utracjusza i hulakę na dużą miarę.