Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/203

Ta strona została uwierzytelniona.

grał nareszcie dużą kwotę, nie wynoszącą wszakże połowy jego długu.
— Aa... Kółko Fortuny!... — zaśmiał się i nagle całą wygraną położył na stole.
Corovicini zbladł.
— Rzuca pan złoty most pod kółko Fortuny? Niebezpiecznie i dla pana i dla mnie!
— Składam hołd jej łaskawemu uśmiechowi — odrzekł War.
Ale brwi zadrżały mu jednak i zamrugały prędko powieki.
Zaległa cisza jakaś znamienna, tchnąca niepokojem jaka bywa przed odczytaniem wyroku.
Corovicini przetarł dłońmi spocone czoło.... W oczach miał ponury błysk.
Zebrzydowski spojrzał na niego i wzruszył lekko ramionami. Wyraźny lęk Włocha rozśmieszył go.
Jeszcze jeden moment... jeszcze jeden... Zebrzydowski przegrał wszystko.
Gra była skończona.
War odrzucił karty i skłonił się drwiąco partnerowi.
— Zadowolony hrabia?... No, Fortuna przygniotła pana furą złota... Nic dziwnego! Łata złotem swoje starożytne wdzięki.
Przechylił się na krześle i śmiał się długo, długo.
— Podziwiam pańską swobodę — rzekł Corovicini z wypogodzoną twarzą. Na dziś już dość. Rewanż pana zostawmy do jutra.
— Och, dziś nawet nie mam w tej chwili stawki... — zawołał War wesoło. Panika, co?
— Jutro pan o niej zapomni.
— Spodziewam się — odrzekł lekko. No, ale co robimy z resztą nocy? Pójdziemy do jakiej budy?
— Do „Folies Berger“ — zaproponował ktoś z towarzystwa.