Do „Moulin Rouge“.
— Czekajcie — krzyknął skrzywiwszy się potwornie baron „Pan“ — Znam jeden lokal, tak sobie, nie świetny, możliwy!... Ale kobiety...
Cmoknął lubieżnie.
— O... to to! — podchwycił Corovicini. Baron się zna. Ufamy.
— E, jeśli chodzi o klasycznego eksperta to tylko Zebrzydowski!
War zaśmiał się nerwowo.
— Nie znam tego lokalu... ale idę.
Baron kazał podać szampana.
— Wypijemy na cześć najpiękniejszej, którą Zebrzydowski oceni.
— Brawo! — zawołał War. Teraz na cześć wybranej przez barona.
— Brawo! Brawo! — nad temi zaś dwoma — my urządzimy sąd i wydamy wyrok.
Kielichy dźwięczały. Szampan musował. Ktoś zaczął grać, ktoś inny stojąc przy pianinie śpiewał trochę fałszywie.
Zebrzydowski krzyknął na lokaja.
— Atrament i papier.
— Jest wszystko jak zwykle w zielonym gabinecie. Czy mam tu przynieść?
— Nie, idę tam!...
Wychylił kielich i zapalił cygaro.
— Panie Zebrzydowski, panie War, czas na nasz konkurs. Tam zaczną się teraz najlepsze numery. Już północ... — zawołał baron.
— Za chwilę! Możecie się panowie ubierać. Jestem gotowy!
Wyszedł.
Przy pianinie podpity chór głosów śpiewał swawolne kuplety.
Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/204
Ta strona została uwierzytelniona.