Baron chwiejąc się trochę na nogach przeglądał butelki. Wreszcie ponalewał kielichy.
Panowie, jeszcze po jednym, na szczęśliwą drogę i dobrą zabawę? Słyszycie na ulicy wzmożony ruch. Ludziska jadą się pocieszać po kłopotach dnia.
Istotnie z ulicy dochodziły trzaski motorów i przeraźliwe głosy trąbek samochodowych.
— Panie Edwardzie, najwyższy czas, idziemy...
— Najwyższy czas! Idę! — odkrzyknął z po za drzwi głos Wara.
— Brawo, brawo! — wrzeszczał pijany Corovicini.
Weszli do hallu.
Lokaje podawali palta.
— No, Zebrzydowski pewno pisze list miłosny.
Baron pchnął drzwi i wszedł do zielonego gabinetu wołając:
— Oczekiwanie zaostrza pragnienie, ale zbyt długie gasi je.
— Słusznie! a ja mam pragnienie! — huczał czyjś przepity głos.
Wtem drzwi otworzyły się gwałtownie. Baron stanął w nich biały na twarzy.
— Zastrzelił się! — krzyknął nieswoim głosem.
Dunajec Czarny huczał rozgłośnie, zbyrcząc po kamieniach płycin. Wywijał się z głębin leśnych kapryśny i rozpryskany. Ciskał na większe głazy białą pianę gniewu, że mu tamują pęd. Nabierał w siebie wód z bocznych strumieni i mężniał nie tracąc swej lekkiej i skocznej ruchliwości. Wody goniły się w mokrym poszumie, chrzęszcząc na żwirowych obrzeżach. Cienkiemi źródełkami wżerały się łakomie w grubo ziarnisty piasek jaśniejący szeroką orbitą po za kamienną ramą, która ograniczała rozigrane bałwany, zaborcze i głośne. Wał