Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/214

Ta strona została uwierzytelniona.

— Aj, Kasiu, Kasiu!...
— Co, boli?
— Eh tam!... Jak ty marnujesz siebie, kobieto! Zamiast sobie i komuś dać szczęście i rozkosz do czego jesteś jakby stworzona, ty tymczasem...
— Zaczyna się piła, widzę.
— Moja droga, jestem twoim bratem jedynym i chcę twego szczęścia, twego dobra... a ty nie rozumiesz samej siebie.
— Och, aż nadto rozumiem i znam i dlatego proszę cię, Krzysiu, daj mi spokój!
— A ten twój wybuch przed chwilą?... ta jakaś jakby ekstaza czy... szał?
— To był zachwyt nad Dunajcem — uśmiechnęła się.
— Niech będzie i tak ale ja to inaczej tłomaczę. Nie chcę ci wyjaśniać, bo zresztą... sama wiesz! I pomyśleć, że twój upór dziecinny opóźnia ci tylko dnie szczęścia.
— Dziękuję ci za dnie! Ja chcę już teraz długotrwałego i prawdziwego szczęścia — wybuchnęła.
— O, to to rozumiem!
Ucałował siostrę, objął ją i okręcił dokoła siebie. Kasia śmiała się.
— Jeżeli nie będziesz nudził, to chodź ze mną pokażę ci wiszar nad Dunajcem. Moje ulubione miejsce w Sławohorze.
— Gdzie pewno rysujesz plany architektoniczne i freski na fasady gmachów — zażartował.
— Nie, tam nie rysuję — odrzekła trochę kapryśnie.
— Szczególne! Ty tu ukrywasz się przed światem i ludźmi a szczęście i to te prawdziwe, długotrwałe szczęście, czeka na ciebie w postaci hrabiego...
— Krzysiuchna, daj mi spokój! prosiłam...
— Ależ zlituj się dziecko, ja już teraz nie ustąpię! Muszę zawieść hrabiemu konkretną odpowiedź.
— Bardzo łatwa i bardzo konkretna — nie — i basta! jak mówi wuj Gucio.