Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/218

Ta strona została uwierzytelniona.

pleśnią i mchem od wnikającej tu wilgoci z deszczów i nawałnic.
Dach nad częścią tylko murów wisiał kołpakiem, zapadły obszarpany przez te same niszczące żywioły, które podczas długich lat opuszczenia miały wolny dostęp do świetnej ongi rezydencji. Ślady jeno pozostały z przeszłości na gmachu dawnej siedziby Hradec-Hradeckich, pradziadów i dziadów Teresy Pobożyny.
Sędziwy pałac w ruinie przechowywał jeszcze zapewne po swych korytarzach i komnatach echa strasznej nocy, pośród której ostatni z Hradec-Hradeckich, Krzysztof, po okrutnej zemście swojej, przeklinając to miejsce dla niego nieszczęsne uciekał z rodzinnej Sławohory, by dokonać ciężkiego żywota, w habicie pokutnika, pod nazwiskiem księdza Halmozena. Tę noc tragiczną pamiętały i platany stróżujące przy zwaliskach. Potem mijały długie miesiące i lata w opuszczeniu, które kruszyło pałac, w martwocie głuchej ciszy przerywanej jeno szturmami burz i huraganów. Aż nadszedł moment, że mury walącego się grodziszcza i drzewa kolosy ujrzały jeszcze wnuczkę Krzysztofa Teresę z jej mężem, któremu danem było przez los ocalić Sławohorę od wieczystej już pustki i zapomnienia.
Szczęśliwi i młodzi patrzyli uroczyście na stare zabytki rodzinne, lecz posłuszni nakazowi testamentu dziada mieszkać pod tym dachem nie chcieli. Przeklęty był w ich rodzinie, mógł przynieść nieszczęście a oni pragnęli szczęścia.
I znowu Sławohora utonęła w ciszy i oczekiwaniu. I znowu zjawiła się tu para ludzi, młodych, obcych już, ale oni dopiero wnieśli tu życie, miłość i szczęście. Sławohora zakwitła na nowo, pokuta była skończona.
Zgodna, kochająca się rodzina wprowadziła gwar głosów i śmiechów dziecięcych, nie słyszanych tu od długich dziesiątków lat. Pogoda przedziwna jaśniała teraz znowu nad tą sadybą i słońce jakoś inaczej świeciło.