Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/222

Ta strona została uwierzytelniona.

Krystyn zrobił wielkie oczy.
— Chodźmy! — zawołała Dada. — Już są!
Wtem z poza węgła odnowionego skrzydła gmachu wypadł Tomek i z rozwianą czuprynką jasną biegł jak szalony do Kasi. Dopadł do niej i chwycił jej ręce, rozczerwieniony, radosny, całował je, śmiejąc się z uciechy.
— Tomek, kto z wami przyjechał jeszcze?
— Jakiś zagraniczny pan, nie wiem kto.
— Zagraniczny?
— Tak jest, panowie poprowadzili go do mieszkania. Oj, jaka piękna wystawa, jaka piękna! Aż niewiadomo było na co patrzyć.
Tomek unosił się w zachwytach a Kasia spoglądała na dom, gdzie Dada znikła i Krystyn. Lecz za chwilę na bocznej werandzie pośród listowia pnączy zamajaczyła wysoka postać męska. Kasi zabrakło tchu w piersiach.
Dębosz zbiegł prędko ze schodów. Tomek skoczył do niego i zaraz rzucił się znowu w drugą stronę ujrzawszy dzieci.
Kasia i Andrzej powitali się w milczeniu. Jego ciemna głowa była długo pochylona nisko przy jej dłoniach, które drżały zbyt wyraźnie.
— Kto z... panem przyjechał? — spytała, patrząc mu jasno w oczy.
— A... to cała historja!
Uśmiechnął się, hamując wrażenie jakie wywarło na nim przywitanie Kasi.
— O, właśnie idą panowie!
Prawie rad był, że może rozmawiać z nią w tej chwili o czemś innem.
Strzelecki, Krystyn i jakiś obcy jegomość zbliżali się istotnie. Dębosz odsunął się parę kroków, by ochłonąć. Kasia zapanowała także nad sobą. Patrzyła ze zdumieniem na cudzoziemca. Średniego wzrostu, chudy, prosty i nieco sztywny, głowę miał bardzo typową. Czaszka pokryta przerzedzonemi