mnie gazeta, którą umyślnie rozłożyłem. On zaś po chwili powrócił do dużego kartonu.
Moją już było rzeczą dojrzeć, co rysował. Otóż na mniejszym owym jawnym kartonie była świetnie odrysowana kredką fontanna. Woda spadająca obficie z dołu do góry i vice versa była w ujęciu i wykonaniu niezrównana. To mijanie się tryskających pióropuszów wody odtworzone znakomicie. Ale byłem ciekawy drugiego ukrywanego kartonu. Ujrzałem go wreszcie.
Profesor umilkł. Pogładził bakobrody, odetchnął głęboko i mówił wśród ogólnej ciszy.
— Mam go u siebie w tece. Przeszedł już przez wiele rąk. Wracam do rzeczy. Otóż przezwyciężyłem nieśmiałość i skromność chłopca. To już jest odczucie się wzajemne. Na nieszczęście nie mogliśmy się porozumieć językowo. Ale rysunek nie potrzebował tłomaczenia. Rozmawialiśmy tedy na migi. Chłopak jest bardzo miły i wdzięczny, wcale nie taki dziki za jakiego mógłby się wydawać. Przytem inteligentny i nadzwyczaj wrażliwy. Rozmawialiśmy z sobą wybornie bez słów. Nadszedł opiekun jego, tu obecny pan Débosz.
Skłonił głową w stronę Andrzeja.
— Poznaliśmy się... i dowiedziałem się o... Thomek Kotczewa wszystkich szczegółów, które mnie poprostu zdumiały... i... i olśniły.
Profesor złożył znowu ręce na piersiach jak do modlitwy. Mówił poważnie patrząc w oczy Kasi źrenicami płonącemi.
— Pani! Thomek to olbrzymi talent, talent twórczy, genjalny! Pani! ja się na tem znam, ja się nie mylę nigdy, nigdy! Thomek to jeden z tych, którzy pojawiają się bardzo rzadko i których przyszłość należy do świata. To dziecko sztuki, umiłowane jej dziecko! Pani znalazła ten djament i wydobyła go z szarych pokładów w jakich się znajdował. Pani go oceniła i odczuła. Ale trzeba go szlifować, by świetnym zabłysnął brylantem. Dlatego mam wielką, gorącą prośbę.
Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/225
Ta strona została uwierzytelniona.