Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/226

Ta strona została uwierzytelniona.

Proszę mnie powierzyć kierunek nad tem dzieckiem sztuki. Ja go będę kształcił, będę czuwał nad nim, bo to moje posłannictwo, to cel jedyny mego życia. Oddajcie mnie państwo w opiekę tego małego artystę, jak o łaskę proszę o to!
Schylił się i ucałował rękę Kasi niemal z nabożeństwem.Ona miała w oczach łzy wzruszenia i szalonej podniety. Wszyscy byli pod wrażeniem bardzo silnem. I jakaś cisza zaległa uroczysta jakby tchnienie sztuki rzuciło na tę grupę ludzi święty czar.
Dębosz blady, poruszony do głębi duszy stanął teraz obok Kasi, która była niesłychanie wzburzona.
— Ależ cóż przedstawiał rysunek Tomka, że pana profesora usposobił względem niego tak... gorąco? — spytał nagle Zahojski.
— Rysunek?... Pokażę go państwu. Widziałem i jego rzeźby z gliny. Pan Debosz był tak uprzejmy, że zaprosił mnie do siebie, gdzie mieszkał z małym artystą. Przy mnie chłopak odmodelował w glinie rysunek swój. W moich oczach powstało odrazu parę drobnych ale świetnych rzeczy. Mnie nie potrzeba wielkich dzieł, aby odróżnić artyzm od dyletanctwa. Wystarcza samo wzięcie się do rzeczy, samo odczucie sztuki, jej stygmat, który odrazu uderza nawet w drobnostkach.
Profesor palcami chudej ręki stukał się w czoło i mówił:
— Ja to czuję odrazu, poznam odrazu, jakby głos sztuki wołał we mnie — oto ten! jakbym jej błogosławioną dłoń widział na skroni wybrańca... A rysunek? Zaraz, zaraz...
Powstał gorączkowo. Dębosz go powstrzymał.
— Pan profesor pozwoli, ja tekę przyniosę.
I poszedł.
Zahojski patrzył pilnie na Andrzeja, idącego w stronę werandy. Teraz obchodziła go o wiele więcej zagadka — od której rozwiązania był już bardzo blisko — niż wszystko inne.