jak ten — odrzekł z błyszczącemi oczami, wskazując na marmur.
Pochylił się nad bryłką gliny.
— Trza to zacząć na nowo.
— Nie sprzykrzy ci się to samo lepić drugi raz?
— I... gdzie tam, przecie to nie było gotowe jeszcze. Taki ten koń piękny, że muszę go zrobić. A to ci stało, kiej mur — patrzył z podziwem na grupę z marmuru. Glina to się rozpadnie i tylo, miętka robota!
Westchnął znowu.
— Czegóż tak wzdychasz ciężko? Zrobisz na nowo tego konia i będzie.
— Co ta z tego?
— A cóż byś chciał?
— Czy ja wim? tak cości me rozpiera, że leciałbym gdzieś a coś chytał a sam nie wiem co i gdzie. Cości takiego we wnątrzu mom.
Zamyślił się smętnie.
Stara Marcycha Żułakowa gada na mnie, że ja niesamowity, czy jak. Rzekła, że trza me odczynić, bo we mnie złe siedzi i trza go wygnać, przez to odczynienie. A czy ja wim może i siedzi to złe. Ino że ja złego nie czuję, tylo czasem...
— Co... czasem?
— Czasem me coś dokucza jakby jaki ktoś drugi beł we mnie. Gdzieś ta mnie taszczy naprzód, niby naprzełaj, wyrywa, że i nie pojmiesz, musi tak to i jest, że ja niesamowity. W szkole tyż mnie nazywają nieładnie.
— Jakże cię nazywają?
— Odmieniec albo dłubek, że to niby wyrzynam z drzewa i lepię z gliny. Tak me przezywają a wyśmiewają, że aż czasem do bicia by się brał żeby już przestali kpinkować.
— No, a nauczyciel pozwala na to?
— On sam pierwszy się wyśmiewa. Raz to me zawołał na całą klasę „Tomek bzdura, lepifigura“. Wszystkie się zaczęli
Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/23
Ta strona została uwierzytelniona.