Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/230

Ta strona została uwierzytelniona.

Temat jednakże tak bardzo zainteresował wszystkich, że przez ciąg obiadu i potem nie przestano mówić wyłącznie o nim.
Narady trwały. Wracano do nich podczas zwiedzania ruin, podczas spaceru nad Dunajec i w ciągu całego wieczoru.
Dębosz zapytany wręcz przez Kasię o zdanie, odpowiedział nieco szorstko:
Popieram w tym wypadku projekt profesora. Chłopakowi nie można tamować przyszłości, — o ile ma ją przed sobą i tak świetną, jak profesor zapewnia. Pani dla Tomka jest ręką opatrzności, która odnalazła go i wydobyła na widownię, oceniając jak należy jego talent i żywiąc co do niego jaknajlepsze zamiary. Lecz profesor ma słuszność. Przed panią są jeszcze inne obowiązki życia, inne piękno i uczucia. Wiem, że nawet wtedy nie zachwiałaby się pani i nie osłabła względem Tomka... Zbyt silny ma pani charakter i wolę... Ale... jestem szczery — na kierownika dla chłopca, by ten djament — jak profesor mówił — oszlifować na brylant i zrobić z niego naprawdę artystę o wysokim poziomie poczucia sztuki i wykończenia jego talentu, uważam tylko profesora, jako znowu opatrznościowego opiekuna dla chłopca.
De Rosse powstał szybko i położył obie ręce na ramionach Andrzeja.
— Dzielny z pana człowiek, panie Débosz. Wiem, że pan ma dla tego malca sentyment serdeczny, zdołałem to wyczuć w Poznaniu. Powoduje się pan jednakże męskiem zrozumieniem sprawy. Mam wrażenie, że zdanie pańskie przeważy i zdecyduje.
Purpurą okryła się twarz Andrzeja.
— Główną opiekunką Tomka jest pani i od pani zależy wszystko — rzekł skłaniając głowę w stronę Kasi.
Profesor do niej teraz wyciągnął ręce. Mocno uścisnął podane sobie dłonie.
— A więc... droga pani?...