razem... a potem będziemy ciebie odwiedzali, będziesz do nas przyjeżdżał...
Przemawiała do niego pieściwie, jak do kochanego już bardzo dziecka.
Tomek słuchał i łzy ocierał. Wtem krzyknął, zrywając się z kolan:
— Pan Andrzej!
Kasia podniosła się prędko patrząc dokoła...
— Tu, przy Dunajcu, na koniu! — zawołał Tomek.
Nisko nad samą rzeką Dębosz stał istotnie konno i kłaniał się im czapką. Koń pod nim tańczył młyńca i rzucał się płoszony zgiełkiem rzeki, której wartkie wody obmywały mu kopyta.
— Proszę do nas! Ale jak pan tu dojedzie? — zawołała Kasia nabrzmiałym radością głosem.
Andrzej odsadził się od rzeki, zbaczając z pod stromej skały pod obłe wzgórze, łączące się z wiszarem. Poczem rozpędził konia i jednym potężnym susem przesadził wąską w tem miejscu wodę. Zadudniły ostro kopyta na skalistem podłożu wzgórza i wmgnieniu oka z gąszczów kosodrzewiny wypadł jeździec prosto na Kasię i Tomka. Koń miał chrapy rozdrgane, popłoch w oczach.
Dębosz zeskoczył, powitał Kasię. Wziął Tomka za ramię i rzekł wesoło:
— No Tomuś!... Ale... co to?... — zapytał. — Masz łzy w oczach?...
— Powiedziałam mu już wszystko i tak się oto rozrzewnił.
— Wstyd! Chłopak jesteś i mazgaisz się? — zgromił go z udanym gniewem. Odszedł na krok, by przywiązać konia do sosny.
Tomek zmieszał się. Wtem zarzucił ręce na szyję Dębosza.
— Ale i pan będzie przyjeżdżał do tej Szwajcarji, razem
Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/233
Ta strona została uwierzytelniona.