z panią, prawda? Zawsze razem pan i pani przyjadą, prawda?...
— Zawsze razem, zawsze! — powtórzy Andrzej wnikając w oczy Kasi wymownie i pytająco.
— Zawsze razem — powtórzyła drżącemi ustami.
— Jak to dobrze! O, jak to dobrze! — ucieszył się chłopak podskakując i klaszcząc w dłonie. Nie wiedział, co ze sobą zrobić z radości.
— Jaki ja szczęśliwy, och, jaki ja szczęśliwy!... Już chyba niema na świecie szczęśliwszego jak ja chłopca!
Rozejrzał się dokoła jakby szukając jakiegoś ujścia dla swej rozbujałej fantazji. Nagle dopadł konia, odplątał mu uzdę, pociągnął go za sobą.
— Tomek, tu niebezpiecznie — krzyknęła Kasia.
Andrzej uśmiechnął się do niej.
— Ależ on jeździ zupełnie dobrze i śmiało.
Chłopak wskoczył na siodło.
Andrzej zawołał:
— Jedź w stronę lasu przez płaskie wzgórze, omijaj rzekę, żeby ci się nie spłoszył!...
— Nie, nie! — odkrzyknął Tomek i pokłusował znikając za krzakami malin.
Oni oboje spojrzeli na siebie.
Andrzej wyciągnął do niej ręce.
— Zawsze razem?!...
W oczach jej był jasny i szczery płomień, gdy odpowiedziała:
— Tak.
Z głuchym okrzykiem szczęścia zamknął ją w swych ramionach.
Po długiej chwili pierwszego spojenia ich ust Andrzej przygarnął jej głowę do piersi i szepnął cicho:
— A mówiłaś wczoraj, że tego nie widzisz dla siebie w życiu?
Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/234
Ta strona została uwierzytelniona.