Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/30

Ta strona została uwierzytelniona.

wieków młodszą od niniejszej, zabrano mi bezczelnie dla pana młodego.
Kasia ochłonęła, nawet uśmiechnęła się.
— Czy to dlatego miałam pana wyrzucać z karety?
— Może nie tylko dlatego. Spojrzała pani na mnie tak okrutnie, że uczułem się zmiażdżony. Że zaś nie poczuwam się względem pani do żadnej winy, jak dotąd, (prócz jednej, ale to znowu nie moja wina), przeto srogość pani ocknęła we mnie wyrzut sumienia, skierowany natychmiast ku tej landarze. Jak żyję nie jeździłem takim obijbrukiem i trzeba trafu czy fatum, że właśnie z panią...
— Wszakże mnie pan nie znał, więc skądże zaraz fatum?
— Owszem, znałem panią, że tak powiem w jej genezie przed poznaniem osoby. I to właśnie jest ów pierwszy powód, dla którego jak mi się zdawało, zirytowałem panią.
— Czy to może ta jedyna wina pańska względem mnie, która jakoby nie jest pańską winą — spytała Kasia.
Przytrzymał na niej swój wzrok długo i badawczo i znowu rzucił na nią niesłychany urok...
— Co się ze mną dzieje?... — przemknęła myśl trwożna.
A on rzekł powoli, z akcentem odpowiadając na jej pytanie.
— Może?... I... zaczynam wierzyć, że teraz stanie się naprawdę moją winą...
— Nie rozumiem pana! — odrzekła nerwowo, będąc pod coraz silniejszem wrażeniem jego. — Czy daleko jeszcze ten kościół — wyjrzała przez okno...
— Znowu zirytowałem panią, co?...
— Ależ!...
Zajrzał jej w oczy z przedziwnym uśmiechem.
— Zresztą co nas kościół obchodzi, skoro jeszcze nie nasz ślub ma się tam odbyć tym razem.
— Słuszna uwaga! nawet bez niepotrzebnego zakończenia