czuwany wyraźnie błądził, unosząc ją ku czemuś co nie było realne.
Odczuwała to ale nie mogła dojrzeć oczami ducha.
Był w niej ogrom niepojęty, więc mu się poddawała biernie a nawet z rozkoszną uległością.
W miarę wzmagania się w niej tej siły niezrozumiałej, Kasia chodziła coraz prędzej i coraz ciaśniej było jej w parku. Dusiły ją gąszcze drzew, straszyły cienie przepastnych alei. Zapragnęła przestrzeni.
Zdyszana, łaknąca powietrza i jakby pędu, dopadła do bramki w sztachetach, szarpnęła ją i wybiegła na pole.
Szła prędko w blasku błękitno-siwym po drodze, po rżyskach ostrych, po miedzach wonnych od ziół i drobnych kwiatuszków mlecza. Oddychała pełną piersią, kąpała się w tej roztoczy rzeźwej, pachnącej czombrem, przesyconej wonią zbóż i rosy. Niosła się wskroś tych pól wiotka i chybka, tajemnicza a zwodna, srebrząca się w brzasku księżyca jak błędny ognik.
Był w niej odmęt wrażeń nieskrystalizowanych, chaos myśli płynących przez mózg nurtem rzeki. I był w niej płomień rozpalający ją do żaru, który trawił ją i targał jej nerwy.
A zarazem nieuchwytną mocą sprzeczności koił ją i przesycał jej serce zaspokojeniem. Zmęczona wrażeniami tej burzy wewnętrznej, rzuciła się na snopy pszeniczne, lekko wilgotne, pachnące silnie i zapadła w sypką, chrzęstliwą pościel.
Był w niej radosny zachwyt odpoczynku i ciszy. Czuła jak ta cisza brała ją w swe ramiona i tuliła pieściwie i nasycała błogosławieństwem spokoju. Spokój spływał na nią powoli, kołysał ją jak dziecko umęczone szarpaniną i buntem. Czuła ten spokój prawie dotykalnie. Muskał jej czoło rozpalone męką niewysłowionej tęsknicy. Kładł się na jej gorących ustach pieczęcią słodką niby upragnionym pocałunkiem. Poczuła w sobie bezwład i upojenie, dosyt rozkoszy i cicho... cicho, gasnący żar.
Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/37
Ta strona została uwierzytelniona.