nie czuwał nad nią w nocy ale nawet nie słyszała, kiedy się zjawił.
Podnosząc się raźnie z chrzęstliwej pościeli, rozbawiona swoją przygodą śmiała się do Tomka wesoło.
— Czemuż to nocowałeś na polu. Co?...
— Dyć ja tak zawsze.
— Jakto, nie śpisz w chałupie? Dlaczego?
Chłopak milczał.
— I nie zimno ci na polu, nie straszno?
— Ni, a zapach je piękny i tylo powietrza i ja sam na miedzy, to wolę na polu niż w chałupie, na piecu z dzieciokami.
— Masz rację, tu się wybornie śpi! — zdradziła się. — Ale teraz chłodno. Brrr... zimna kąpiel. Tomek, od dziś będziesz sypiał we dworze koło kuchni, z Juraskiem.
Chłopak zaczerwienił się i zmieszał.
— A bez co tak?
— Bo możesz się przeziębić.
— E, ja zwyczajny! Czasem to i w kopanie ziemniaków jeszcze se w lesie sypiam, bo w lesie cieplej. A zawdy co na dworze, to na dworze. Ja zwyczajny.
Znać było, że propozycja Kasi nie zachwyciła go.
Chłopak przestępował z nogi na nogę i patrzył na panią z wahaniem i lękiem.
— No, co chcesz powiedzieć Tomek? Mów śmiało!
— A to bojam się okropnie, że me jaśnie pan wygna ze dwora, kiej przyjedzie. Straśnie się tego bojam, bo mnie powiadali.
— Kto ci takie głupstwa opowiadał?
— A Marcycha. Peda, że takiego odmieńca to tylko pani dziedziczka cierzpi ale, że jaśnie pan... To już i gliny nie będe mioł i onych figur prześlicznych?
Łzy błysnęły w oczach pacholęcia, szczere łzy głębokiego zmartwienia.
Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/42
Ta strona została uwierzytelniona.