Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/43

Ta strona została uwierzytelniona.

Kasia zaśmiała się. Położyła dłoń na jasnej główce i rzekła serdecznie:
— Bądź spokojny! Pan cię nie wypędzi i nie myśl nawet o tem. Będziesz dziś lepił tego lwa, którego ci wczoraj pokazywałam.
— Ale ja konia z tym dokiejem jeszcze nie skończył, bo jak się rozwalił...
— No to skończysz konia a potem tamto. Chodźmy teraz do dworu na śniadanie.
Tomek otarł łzy i podniósł na Kasię oczy pełne niewysłowionej wdzięczności.
Szli do dworu. Tomek baraszkował z Rexem, wesoły jak szczygieł, rozgadany i roześmiany. Zebrzydowska patrzyła na niego. Pytanie natrętne zmąciło nieco jej dobry nastrój, wywołany niezwykłą przygodą przespanej nocy na polu i słonecznym porankiem.
— Czy on się już nie spaczył?... czy go już nie wytrąciłam z jego przyrodzonych ram?
Lecz ta chwila refleksji zgłuszona została natychmiast przez inną myśl. Zastanowiła się co ją wczoraj tak uniosło? Skąd ten żywioł zerwał się w niej huraganem i zatopił w łunie płomienistej.
— War! — usłyszała szept jakby tej drugiej istoty, którą zawsze odczuwała w sobie czasem z niechęcią i oburzeniem.
Czyżby War?
To przypuszczenie wydało jej się upokarzające. A jednak nie mogła zaprzeczyć; że wiadomość o powrocie Wara zbudziła w niej tęsknotę i pragnienie jego przyjazdu. Nie był w domu od wczesnej wiosny. Kasia miała w duszy gorycz i zwątpienie, żal drażniący jej ambicje wkradł się do serca i nurtował i bolał. Pustkę czuła dokoła siebie. Ale zaczęła lekceważyć takie objawy. Wmawiała w siebie obojętność i zanik tych porywów, które niedawno były tak silne, że zdołały złamać jej wolę, skierowaną w zupełnie inne zakresy życia.