— Owszem, wiem. Poznali się na corso kwiatowem. — Krystyn wymienił datę.
— W parę dni po napisaniu listu do mnie — szepnęła młoda kobieta, pamiętając datę listu Wara.
— No tak, powtarzam, nastąpiło to impetycznie. Możemy się tu spodziewać lada dzień Kmietowicza, gdyż War zażądał telegraficznie ogromnej sumy z Pochlebów, na co dzierżawa dać nie może. Będziesz musiała pokryć to z Kromiłowa. Żądanie było tak naglące, że Kmietowicz wysłał z własnej kasy.
Widziałem się z nim w Warszawie. Jest rozgoryczony. Jeśli ten Egipt dojdzie do skutku to...
Kasia usiadła ciężko na fotelu i twarz ukryła w dłoniach.
Po cichej szaro mętnej lagunie Kasia Zebrzydowska płynęła w małej gondoli zapatrzona w białą wizję Wenecji. Kilka dni minęło od chwili, gdy tu przybyła. Nie mogła zdecydować się na dalszą podróż. Przyjechała tu jednym tchem z Kromiłowa, pędząc jak na skrzydłach na ratunek Wara i swego szczęścia. Nie zastanawiała się nad swoim czynem, nie dociekała niczego. Przez trzy miesiące wałczyła z sobą, borykała się ze swą zgryzotą i męką. Czekała powrotu męża z nadzieją w sercu, że jego wycieczka romantyczna do zamku margrabiny Rimaldi, skończy się powrotem do domu. Liczyła na to, że szał jego minie. Zdusiła w sobie wszystkie burze i bunty zrywające się w niej przeciw niemu. Łagodziła oburzenie rodziny własnej, znosiła gorzkie ponad wszelki wyraz przykre wyrzuty matki Zebrzydowskiej, bo wciąż oczekiwała przyjazdu Wara. Dopiero gdy on w połowie października zażądał pieniędzy z Neapolu, nie mogła dłużej przebywać samotnie w Kromiłowie. Uniósł ją ból, żal i nowa nieśmiała nadzieja. Pojedzie do niego! Może zdoła wywrzeć jakiś wpływ.
Zresztą nie bardzo zastanawiała się, pragnęła ratować