Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/57

Ta strona została uwierzytelniona.

przestaje być domem a jest sceną, przygotowaną do dramatu cichego lub głośnego albo areną dla skandalu i sensacji.
Andrzej umilkł.
Mrok otulił ich szarą płachtą, po której ślizgały się jaskrawe hafty blasków z latarń na Piazzecie. Długa złota igła światła przekłuwała lagunę od przystani aż ku klasztorowi St. Giorgio, tańcząc na spokojnem lustrze wód.
Po chwilowej ciszy, mąconej tylko lekkim szmerem ludzkiego gwaru z oddali, nagle Kasia powstała. W oczach jej palił się jakiś żar szczególny. Dębosz patrzył na nią ciekawie. Ona wyciągnęła do niego rękę.
— Dowidzenia! Już późno. Idę do siebie.
— Czy mogę odprowadzić panią?
— Proszę. Mieszkam nad Canale Grande.
Poszli bez słowa. Wsiedli do gondoli. Kasia wymieniła pensjonat i popłynęli, znowu nic do siebie nie mówiąc czas dłuższy. Wreszcie Kasia rzekła niechętnie.
— Jak ponure są te łodzie wieczorem. Wracam zwykle wcześnie do mieszkania, aby nie płynąć po tej ciemnej wodzie temi czarnemi gondolami.
Wstrząsnęła się.
— Ja radzę pani wyjechać stąd jaknajprędzej.
— Dokądże pojadę?... — powiedziała to smutno i z przejmującym bólem.
Wysiadając z gondoli w milczeniu podała mu rękę.
Rozstali się.
Andrzej nie spytał, czy może ją nazajutrz odwiedzić. Jej twarz blada i gorejące oczy miały w wyrazie coś takiego, że uczuł się względem niej onieśmielony.
Na drugi dzień w południe podano jej bilet wizytowy Dębosza. Przyjęła go w salonie pensjonatowym. Zauważył odrazu, że była jeszcze bledszą niż wczoraj. Miała podkrążone oczy i lekko nabrzmiałe powieki... Zdławił go żal. Musiał zapanować nad sobą, by nie ucałować jej ręki zbyt gorąco.