Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/58

Ta strona została uwierzytelniona.

— Przyszedłem panią pożegnać.
— Jakto, pan wyjeżdża?!
— Tak pani. Muszę. Pozwoliłem sobie na parę dni takiego zbytku, wracając ze studjów w Szwajcarji jak to już opowiedziałem wczoraj. Zboczyłem dużo na południe, by zobaczyć Wenecję. Miałem szczęście, spotkałem panią. Trzeba wracać do pracy, do domu.
Otworzyła oczy szeroko, zdumiona.
— Pan ma dom rodzinny?
— Tak, dom swój w Zagórzanach, matkę i brata, który jest w szkole.
— Ach, więc po dawnemu!... Myślałam, że pan już żonaty.
— Nie pani.
Jej zrobiło się jakoś lżej. Doznała wrażenia, że ktoś bliski został przy niej, że nie jest samą. Patrzyła na niego. Był lekko zmieszany i miał spuszczone oczy.
— Więc pan dziś... odjeżdża? — Chciała powiedzieć — opuszcza mnie — lecz się wstrzymała.
— Za parę godzin. A pani?
— Ja?... — zawahała się. Odczuł, że zadrżała.
Ale wnet odrzekła, udając swobodny ton głosu.
— Mówiłam panu, dokąd jadę.
— I pani nie zmieni projektu i pani sądzi, że jej sił starczy.
— Nie miałabym ich tylko na powrót do pustego domu, do domu nad którego dachem rozwiał się dym...
Porwał jej ręce w uścisk serdeczny.
— Droga pani, koleżanko, niech pani nie przyczynia się sama do zupełnego wygaśnięcia domowego ogniska. Niech pani wróci, niech pani to — ciepło domu swego zachowa, niech je pani pielęgnuje pieczołowicie z wiarą, że mąż zatęskni sam do ciepła waszego domu i wróci, pomimo wszystko wróci i będzie pani wdzięczny za zachowanie tego ognia. A może po-