Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/7

Ta strona została uwierzytelniona.
I.

Okno pracowni Kasi było szeroko otwarte. Wczesny poranek wniknął do pokoju całą gamą woni i blasków.
Kasia oparta o poręcz fotela zapatrzyła się w jasny błękit nieba usiany runami białych obłoków. Przed nią na dużym stole rzucone leżały kartony z planami gmachów, pałaców, domów wiejskich i kamienic piętrowych.
Po chwilowem zamyśleniu wzięła do rąk jeden karton i patrzyła na niego dłużej, z uwagą. Za plan ten otrzymała nagrodę. Ponadto powierzono jej zbudowanie gmachu według tego planu. Dokonała dzieła sumiennie i była z niego naprawdę dumna. Ileż zapału włożyła w tę pracę, ile trudu i pragnień, ile niepewności, czy podoła temu pierwszemu dziełu, które było jej debjutem, uwieńczeniem jej pracy i wytrwałości.
Uśmiechnęła się dodając w myśli i „głupiego uporu“ wedle opinji jej rodziny. Upór koleżanki przeistoczył się w dzieło monumentalne — powiedział jej Andrzej Dębosz na uroczystości poświęcenia gmachu.
Widziała teraz postać Dębosza zupełnie wyraźnie.
To był kolega! to człowiek! On rozumiał ją najlepiej. Czyż z jego pochwały nie czuła się najdumniejsza?
Objęła myślą przeżycia z czasów studenckich. Do wspomnień tych, tak niedawnych wracała zawsze z najwyższą radością i tęsknotą.
Wtedy czuła, że żyje.
A teraz?
Jest panią Edwardową z Zahojskich Zebrzydowską, dzie-