Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/76

Ta strona została uwierzytelniona.

— Niechno on tylko przyjedzie a zechce ją przejednać, to tym swoim czortowskim urokiem dokona tego bardzo prędko.
— Dałby Bóg! Lękam się jednej ewentualności.
— To jest?...
— Wpływów tego, kogo ona spotkała w Wenecji, kto podążył za nią incognito do Neapolu, widział także odjazd Wara, czuwał nad nią, ocalił ją od awantury, skłonił do powrotu i przywiózł do kraju.
— Na zdrowie! A toż kto taki?
— Jej kolega z politechniki i przyjaciel, architekt i rolnik. Nazywa się Andrzej Dębosz.
— Dębosz?... Oj, to coś pachnie jakby salą sejmową...
— Nieźle trafiasz, pochodzi z chłopów.
— Z chłopów? Czyli poprostu jest chłopem...
— Wykształcony, inteligent!
— Hm!...
— Z tego co Kasia mówiła wnioskuję, że to człowiek silny duchem, energiczny.
— Hm... jakiś Wyrwidąb, czy Waligóra...
— Nie żartuj! Z tego co słyszę to człowiek przyszłości i mam wrażenie...
— Że kocha się w Kasi, czy tak?
— Oczywiście. Ale ona nie zdaje sobie z tego sprawy. Łączy ich szczera przyjaźń.
Hrabia zrobił dowcipną minę.
— Przyjaźń to zaczarowany kwiat, który mężczyzna podaje kobiecie, lecz ten kwiat w jej ręku przeistacza się w słodki owoc miłości. Rzadki wypadek, by nie spożywali go razem.
— Ależ Auguście!
Hrabia mówił rozbawiony.
— Przyjaźń z miłością jednym dążą szlakiem, miłość pędzi naprzód, przyjaźń pełznie rakiem.
— Dajże spokój z temi żartami! Stary jesteś a wiecznie błaznujesz — ofuknęła hrabina.