Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/83

Ta strona została uwierzytelniona.

— To weźcie może siwki. Bezpieczniej.
— I gdzieta. Nasz pan lubi te gniadoszki. Siwe wałachy nie do naszej bryczki.
Kadej wyszedł a wkrótce rozległ się turkot i poza ogrodzenie sadu przemknęła porządna żółta bryczka na resorach, zaprzężona w parę rosłych i ładnych klaczy w chomontach.
Oczy gospodyni rozjaśniły się na ten widok.
— Franka, zbiegaj po wodę do pompy. Wstawię obiad a ty zmyj statki i trza porządnie wyszykować świetlicę, alkierz i pokój dla syna.
— Jalkierz? to i młodszy przyjedzie?
— Gdzież teraz w zimie? Dopiero na święta zjedzie ze szkół. Ale nie wiesz to, że jak mój syn starszy w domu to co i raz ktoś tu wpadnie a często i nocuje.
— No, toć tak, wiadomo! Ale dawno pan nie był doma.
— Ano, całe prawie dwa miesiące.
— Obiad to trza będzie fajny uwarzyć. A może skoczę do sklepu i herbaty przyniese.
— Herbatę mamy a mój syn na jedzenie nie łasy. Nie bardzo patrzy co je. Ale zawsze zrobię lepszy. Ruszaj Franka, ruszaj, bo czas ino się mignie. Trza spieszyć.
Dziewczyna wybiegła z kuchni z wiadrami. Na podwórku rozległ się jej śpiew piskliwy a z sadu odpowiadały jej gulgoty indycze.
Z innych zagród słychać było głosy ludzkie, nawoływania, lub donośne pianie kogutów. Dzwon kościelny rozległ się uroczyście w cichem, mroźnem powietrzu. Ten i ów zatrzymał się w swojej pracy, przeżegnał i dalej prowadził codzienny tok zajęć domowych. Tu i owdzie ozwały się turkoty młocki na kieracie konnym. Wieś żyła swojem cichem życiem zimowem.
W zagrodzie Dęboszów ruch panował większy niż gdzieindziej. W stajni Felek rznął sieczkę, gwiżdżąc na całe podwó-