Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/86

Ta strona została uwierzytelniona.

panna Kasia Zahojska, bogata dziedziczka i że Andrzej się z nią przyjaźnił. Opowiadał o niej dużo matce a ona, choć prosta kobieta, lecz kochająca syna nad życie, odczuwała go i dopowiadała sobie resztę przemilczaną przez syna.
— Piękna panna, ale cóż ta z tego! Ino wielki pan spojrzał i zabrał kiej swoją! Wiadomo, swój dla swego!... tak i pasuje tak i powinno być. Przykazanie to boskie, prawe — myślała kobieta, patrząc na fotografję.
Wierzyła święcie w swoją teorję ale pomimo tę wiarę gorzko jej było kiedy w grę wchodził jej syn. Pragnęła jego szczęścia a nie mogła objąć wyobraźnią jakie to szczęście być może. O założeniu rodziny jakoś nie myślał, był od tego bardzo daleki. Matka, widząc go ciągle czynnym w sferze spraw nie jego osobistych nie odważała się zapytać właśnie o sprawy najosobistsze, tyczące się jego własnej przyszłości. Stosunek syna z matką był serdeczny, oparty na wzajemnem zaufaniu, lecz tu matka gubiła się nieco. On nie zwierzał jej żadnych projektów o ułożeniu własnego życia, ona lękała się wtłaczać przemocą do tej zamkniętej dziedziny jego duszy, której nie otwierał przed nią. Skoro niema nigdy o tem mowy, widocznie myśl jego i serce są wolne. A jednak było coś, co nie pozwalało matce snuć przy nim swoich marzeń o jego szczęściu rodzinnem. Zapytywała nieraz siebie, coby to było takiego, i nie znajdując wyjaśnienia tłomaczyła sobie, że właściwie nie było narazie osoby, odpowiedniej dla niego na żonę ani w Zagórzanach ani w bliższych wsiach. Było dużo dziewcząt pięknych, gospodarnych, zamożnych, ale Dęboszowa czuła, że te kwalifikacje były cokolwiek niewystarczające wobec wymagań Andrzeja. Więc nadzieje swoje oparła na młodej nauczycielce szkoły powszechnej w Zagórzanach, która kochała się w Andrzeju i on ją widocznie lubił. Ta byłaby dla niego w sam raz, ale dwa lata już się znają i na nic się nie zanosi.
Dęboszowa westchnęła, odstawiła fotografję na miejsce