Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/97

Ta strona została uwierzytelniona.

— Daj nam Boże więcej takich jak pan ludzi idei, czynu i myśli — rzekł Strzelecki zapalając papierosa.
— Będą panie, będą! Zjawiają się powoli na razie, ale zaczną wkrótce tworzyć zwarte szeregi i pociągać za sobą coraz nowych. Na to się zanosi. Trzeba tylko nauki i wiary.
— Wiary w przyszłość i własne siły. Ale trzeba te siły w sobie odczuć najpierw, poznać, ocenić ich kierunek i dopiero wtedy dążyć naprzód — rzekł Strzelecki.
Andrzej utkwił wzrok swój głęboki w oczach Strzeleckiego i rzekł poważnie a szczerze.
— Trzeba wiary w waszą jedność z nami, wiary w możnych, w szlachtę. Jednem słowem wiary w ziemian-abywateli, dziś nazywanych przez chłopów panami. Dopóki to określenie panowie często pany będzie stanowiło przedział społeczny, dopóty drogi nasze nie zejdą się nigdy a nieufność wzajemna mylić nam będzie cele. Wy, panowie nie powinniście iść osobno, w dzisiejszych i przyszłych warunkach bytu, lecz razem z nami. Zjednoczeni winniśmy być duchem polskim i zaufaniem wspólnem. Wśród was, panów są także obszarnicy wielcy i średni i mała własność, jednakże uważacie się za równych sobie i słusznie, ale jednoczy was herb, szlachectwo. My jesteśmy małorolni, często bezrolni i chłopi — to wytwarza ów rozłam niegodziwy, który odgrywał taką rolę w dziejach państwowych naszego narodu.
— Może to jest pozostałość dawnych wieków i pańszczyzny, która zaszczepiła jad trujący w sercu chłopów, przekazywany z pokolenia w pokolenie — rzekł Strzelecki. — Ale sądzę, że jest to już tylko pleśń, którą łatwo można przetrzeć.
— Pleśń się zetrze naturalnie, gorsza jest owa rdza, która przejadła dzwona tej spójni, łączącej dwie warstwy narodu rodowo szlachecką i chłopską. Dlatego to nastąpił taki rozłam nieszczęsny, oparty na nieporozumieniu. Zacietrzewiona demagogja, głucha na prawdę dziejową paczy historję i wbija w umysły nasze, wbrew sprawiedliwości niechęć do szlachty