czyły dziejowych prawd i nie zacieśniały widnokręgu nowym pokoleniom.
— Na to trzeba kultury duchowej u obu warstw, kultury dojrzałej.
— Rozumiem pana — zawołał Dębosz — potrzeba kultury, któraby warstwie szlachecko-ziemiańskiej nie pozwoliła grzęznąć w przestarzałych przesądach i zrażać się nowemi niepowodzeniami bo one na razie są nieuniknione. A także konieczną jest kultura warstw niższych, aby odczuwały należycie dążenia wasze. Abyśmy wasze obyczaje przyjęli za swoje, wasze potrzeby duchowe aby się stały naszemi. Obyśmy się poczuli naprawdę serdecznie i nie sztucznie waszemi braćmi, ludźmi tych samych potrzeb i na tych samych prawach będących, co wy obecnie. Zamożniejsi i biedniejsi, lecz duchem jednacy i prawami.
— Zapomina pan o zwykłej ludzkiej zawiści, która zawsze wytworzy ferment i bunt.
— Ja mówię o kulturze duchowej a ta wszak obejmuje i ten dział słabości ludzkiej, raczej go niweczy.
— Myślę z panem niemal jednakowo, ale przyznaję, że pan rysuje raj na ziemi, może nawet nieziszczalny.
— Owszem, tylko jeszcze daleki od doby obecnej. Z tego co słyszę, wnioskuję, że pan ujmuje kwestję z tej samej strony co i ja, tylko zdaje się pomija pan zupełnie jeden szczegół najdrażliwszy.
— Mianowicie?
— Możliwość takiego porozumienia duchowego i, na tym szczeblu zupełne zjednoczenie się kulturalne was szlachty rodowej — z chłopami — rzekł Dębosz.
Lekki cień rumieńca przemknął przez smagłą twarz Strzeleckiego.
— Może być! Jestem szczery. Ale jeśli mam co do tego punktu wątpliwości, to wpływa na to wasza odporność. O, nie mówię tu o pojedyńczych osobnikach lecz o masie.
Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/99
Ta strona została uwierzytelniona.