tych z pochew, w nim rozbrzmiewały hymny narodowe, w nim błogosławiono żołnierzy idących na bój krwawy w obronie ojczyzny. W nim wreszcie odprawiano błagające modły, gdy nadeszły czasy klęsk i okrutnych upadków kraju. Tu na nocnych tajnych zebraniach szeptali z sobą insurgieńci, którzy potem legli w samotnych mogiłach, po całym kraju rozrzuceni, lub dokołatali ideowego życia daleko od swoich, w śnieżnych pustyniach, w hańbie i upodleniu, lecz z koroną męczeńską na skroniach.
Kościółek wszystko to pamiętał, w jego ściany wsiąkły i radosne śpiewy wolnego ludu i gorzkie łzy uciemiężonych.
Gdy organy jęknęły ostatnim akordem, ludziom zdawało się, że to skon starego ojca, ich opiekuna i spowiednika. Płacz trząsł postaciami rozczulonych tłumów, rozszarpywał im piersi. Mnóstwo osób z inteligencji nie mogło również wstrzymać łez dławiących natrętnie. Denhoff, chociaż dla niego stary kościół był zupełnie obojętnym, nastroił się pomimo to odpowiednio. Siedział w ławce zachmurzony, nerwowo poruszając brwiami. Skórski i Gustaw Korzycki szeptali bezustanku. Gutek szydził z rozczulenia ogólnego, hrabia Artur przeciwnie.
— Eee, to nic, ta hobi whażenie, to taki dla nas nowy dheszcz w nehwach. Tego się tak często nie spotyka, to thoszkę fanatyczne, ale to... to... ee... to nic.
— Na każdem głośniejszem kazaniu hrabia to samo usłyszy — upierał się nieubłagany Gustaw.
— Eee... nie, to hóżnica, tak... taak. Tutaj phoboszcz nie ghozi piekłem, ani mękami wiecznemi za hozkhadziony płot. To... to jest inny impuls, powtarzam — dla nas nowy dheszcz.
Nabożeństwo skończone. Wyszła procesja niosąc w mury nowej świątyni Przenajświętszy Sakrament. Hymn święty rozlał się szerokiem echem, wpływał do dusz ludzkich krzepiąc je i nasycając bezmiernem upojeniem. A dzwony huczały na chwałę ludom, na chwałę nowej świątyni Bożej. Opustoszał stary kościół, stał samotny, szeroko otwarty, z martwym ołtarzem, z którego zabrano dogmat — Wielką Tajemnicę religji.
Drugie nabożeństwo i uroczyste. W nawie kościelnej taki tłok, że po głowach ludzkich możnaby było toczyć koło. Westchnienia, modlitwy serdeczne szły do wielkiego ołtarza, gdzie biały Chrystus rozpięty na dębowym krzyżu zdawał się radować razem z ludem, błogosławiąc mu. Napięcie religijne doszło do stopnia najwyższego, do ekstazy niemal.
W starym kościółku lud wzruszony żegnał drogie, pamiątkowe ściany, tu ogarniał wszystkich pewien niepokój, co ten nowy przybytek Boży przyniesie im i ich dzieciom, jakie losy będzie widział, jakich wypadków i historji będzie świadkiem.
Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/100
Ta strona została przepisana.