Mimowolne pytania, zagadnienia cisnęły się do myśli ludzkich rodząc w nich niepokój. A dzwony huczały rozgłośnie, brzmiały organy, od ołtarza płynęły słowa Ofiary świętej, pierwszy raz odprawianej w nowych murach.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Po nabożeństwie, obiad w altanie, strojnej w miejscowe kilimy i wieńce zielone. Stoły ustawiono w olbrzymie podkowy, gdyż do uczty zasiadło całe obywatelstwo i kilkudziesięciu wiejskich gospodarzy. Wielu się na to krzywiło ale Denhoff nad spodziewanie był z tego niezmiernie rad i zapowiadał, że usiądzie przy jednym włościaninie dla przykładu. Siedział jednak pomiędzy Ireną i Dorą. Biskupa prowadziły panie, Turska i Korzycka, poczem zajęły miejsce obok ekscelencji. Uczta trwała nieskończenie. Mowy następowały gęsto, ciekawe i nudne, przemawiali obywatele i włościanie. Marjan Turski mówił krótko, zwięźle lecz płomiennie, wieniec powitalnych kwiatów dla biskupa przeplótł zręcznie patrjotycznym cierniem, który w jego ustach zakwitł nadzieją. On pierwszy przemówił w ten sposób i gorąca mowa młodzieńca zrobiła wrażenie silne. Przy spełnianiu kielichów powstała niesłychana wrzawa, orkiestra zaś kończąca każdy toast szumną fanfarą, tym razem wykonała z trochę żałosną brawurą „przed twe ołtarze zanosim błaganie“. Toast Denhoffa był jeszcze ognistszy i młodzieńczy. Ryszard zapalał się i stawiał przed oczyma biesiadników horoskopy o tyle jasne o ile zarazem utopijne, ale i on zyskał poklask ogólny. Mowę swą gorącą zakończył łacińskim „Ad multos annos“. Księża zebrani przy stole, stojąc z kielichami w rękach donośnym śpiewem powtórzyli ten okrzyk kilkakrotnie, fanfara wykonała zwykłe huczne akordy.
Przemawiał jeszcze Paszowski stylem górnolotnym, trochę staroświeckim, i przemawiali włościanie. Jeden z nich, stary Szczepański siedział przy stole obok hrabiego Skórskiego, który za późno spostrzegł kogo ma za sąsiada. Hrabia nie mógł już zmienić miejsca, bo wszystkie stoły obsadzono szczelnie biesiaddnikami, czuł się też obrażonym w swej godności i sarkał na ową równość nagle powstałą. Złość jego wzrosła okrutnie, gdy Szczepański, pochylony do ucha hrabiego, spytał poufnie.
— Czy to zawsze do biskupa trza mówić celencyjo? Bo ja będę tera przemawiał.
Hrabia nasrożył się i nie odpowiedział, ale uparty chłop powtórzył pytanie.
— Eee... te... te... mój przyjacielu nie zawhacaj mi głowy, phoszę cię bardzo.
Ktoś siedzący naprzeciw wybawił hrabiego z kłopotu. Szczepański zadowolony z objaśnienia powtarzał sobie mowę, ale hrabia nie przestał się jątrzyć, mówił głośno.