— Eee to... to jest fohmalna niedorzeczność taki pomysł, kto tak stół obsadza? To jest bahbarzyństwo, dzicz. Oni i my i Ma foi! C’est dhole! Tego chyba biskup nie wymagał.
Paszowski, siedzący po drugiej stronie hrabiego, jął go pocieszać
— Niech się pan tak nie alteruje, boć właściwie niema czego. Chłop chłopem po staremu — on wróci do swojej chałupy, a hrabia do pałacu... i kwita. Że zaś tam przez godzinę podjedzą chłopki z nami, toż dla nich frajda! Z pokolenia na pokolenie gadka o tem przejdzie, bo każden jeden drugiemu w testamencie zapisze jak z ojczulkiem biskupem i z panami jadł przy stole. Dalibóg!
— Eee! To... to... że im to pochlebia to... eee jeszcze nie dowód, żebym ja miał chełpliwie znosić takie towarzystwo. C‘est plus foht que moi!
— Niechże hrabia teraz słucha.
Skórski spojrzał i ąż zbladł z oburzenia. Na środku altany pomiędzy klamrą stołów, Szczepański stał wyprostowany, tylko z głową wysuniętą nieco naprzód i przemawiał do biskupa. Mówił szczerze, lecz rozwlekle, bardzo monotonnie z ciągłem powtarzaniem tych samych zwrotów. Biskup słuchał, ale ze znudzeniem widocznem, miał już dosyć mów zwłaszcza takich. Dokoła stołów zaczęły się szepty, potem głośniejsze rozmowy i wreszcie śmiechy. Lecz nie było sposobu przerwania chłopskiej mowy, płynęła bez końca. Słowa „ecelencyjo, wielebny ojczulku, pasterzu drogi“ powracały co parę zdań.
— On dostał paroksyzmu mowy, ocućcie go z tej ekstazy — rzekł Denhoff dość głośno.
— Przez imaginację wlazł chłop na koronację — dodał Gustaw.
— Eee! Te... te panie, on mnie denehwuje, to jest bezczelność.
— To także panie hrabio... nowy dreszcz — zauważył Denhoff.
Osinowski aż się przez stół przechylił.
— Panowie pozwólcie mu dokończyć — prosił, — niech on, wypowie co czuje, nie przerywajcie mu.
— Ale panie łaskawy, taki altruizm; z naszej strony sprawi to, że biskup zemdleje, patrzcie, już zbladł — wołał Ryszard.
A Szczepański mówił.
— „Tak tedy wielebny ojczulku z pokłonem niskim jesteśwa dla waszej celencyji i z pobożnością w sercu krześcijańskim za przyjazd pasterza... oto ze... miłościwego ojca do nas... z pokłone... pedam... i wzruszeniem i serdeczną... oto ze radością witaliśwa i pożegnamy celencyję, aby zasię pamiętała ze lud przyjął ją ochotnie z rękami szerokiemi, oto ze... z szerokiemi rękami...
Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/102
Ta strona została przepisana.