— Eee! To... to jest banderzysta, on wszakże przyjechał z wami pan powinien lepiej wiedzieć, niż ja. Tak, eee, skądże ja mam odgadywać czyjeś myśli. C’est dhole!
Kocio istotnie mógł być niespokojnym, ponieważ Rymsza Ziuli podobał się bardzo, oboje byli sobą niesłychanie zajęci. Podczas gdy biesiadnicy u szczytu stołu zachowywali się z należytą powagą, dalsze ramiona olbrzymiej klamry rozbrzmiewały życiem i gwarem wesołym. Paszowski, jak zwykle po między młodzieżą, wodził rej, opowiadał im o swych „afektach“ z młodych lat, przypomniał różne zdarzenia.
— Jaka tam dzisiejsza młodzież! — mówił machnąwszy ręką. — Ja to byłem zuch, do wszystkich aniołów niebieskich i ziemskich. Powiadam państwu, że się jednorazowo kochałem w sześciu pannach. Wszystkie niewiasty jak malowane, co do której przyjadę, ta mi się wydaje ładniejszą od innych, i myślę: — tę najwięcej kocham, tej będę deklarował. Ale żal mi tamtych. Jadę do drugiej, bodaj że cię, ta najładniejsza i najmilsza. I tak było ciągle. Aż razu pewnego zdarzył się wielki bal w okolicy, wszystkie moje bogdanki zjechały jak jedna, postrojone w blondyny, kryzki, loki. Do wszystkich aniołów niebieskich i ziemskich, jak boginie wyglądały. Straciłem głowę do reszty. Dalibóg! Co z którą tańczę, to się tej oświadczam, zaklinam się że miłuję nad życie. Deklarowałem tego wieczoru każdej z kolei, ale jak mię zaczęły ciągnąć ta do mamy, ta do papy, ta do ciotuni, ta do babuni, niby na potwierdzenie oświadczyn, tak się moi państwo przeraziłem, że przed końcem balu uciekłem gdzie pieprz rośnie.
— I z żadną się pan nie ożenił?
— Gdzietam! Jabym dotąd żył w kawalerskim, błogosławionym stanie, gdyby nie moja, panie świeć jej, magnifika. Ale ona widząc, żem bałamutny, sama mi powiedziała, że chce mnie za męża i dobrze się stało, bobym grzeszył do dzisiejszego dnia bez statku.
— I byłeś pan dobrym przykładem męża siedzącego pod pantoflem. Prawda panie? — mówił Maryś.
— Ho! Ho! Powinszować mi takiego pantofelka. Słodki on był i lekki, to też zdarzało się, żem go, do wszystkich aniołów niebieskich i ziemskich zdejmował z głowy, do kieszeni i szast, prast, na lewo, na prawo, jak djabeł podszepnął. Męczyłem niebogę swoją zdradliwością, ale trzymałem ją ostro, ani mru mru! Cicho w domu, sza! Tak, panie, w każdym stadle powinno być.
— Słusznie, słusznie! I syna pan tak samo nauczy. Panie Teosiu, będzie pan krótko trzymał żone, co?...
— Krlótko nie krlótko, ale twarldo — odrzekł Teoś przekonywująco.
— At! Co on tam wie! — machnął ręką Paszowski.
Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/104
Ta strona została przepisana.