— Dzwonią na nieszpory. Trzeba iść do Ekscelencji. Dobrze, że to nie dziś wyjazd; tak odrazu po tem wszystkiem... do Ciągini...
— A żeby tak ominąć pałac hrabiego? Co! — zaproponował Paszowski.
— Et! Daj pan spokój!
— Jest przecie plebania. Nawet, powiem prawdę, przystojniej pasterzowi zatrzymać się u proboszcza, niż pod tym paskudnym dachem.
— Wszyscy musimy tam zajechać.
Pan Wojciech zaperzył się.
— A niechże Bóg broni! panie mój. Ot mi mus! Ani my zajedziemy, ani on nas prosić będzie. Jeszcze by też czego! Jego dach to także taki tunel, o jakim on mówił. Chce proboszcz, żeby się nam zwalił na głowy i zmiażdżył, jak ten tam przepowiadał?
Nagłym ruchem Paszowski zwrócił się do Turskiego.
— A waćpan dobrodziej będzie na uczcie w pałacu? Co? Hę?
Obywatel drgnął.
— Za kogo mnie pan masz?! — warknął twardym głosem.
— A! Czołem! Czołem cny sąsiedzie. Niech tam już tylko sutanny pełnią swoje obowiązki. Choć gdybym był biskupem, do wszystkich aniołów niebieskich i ziemskich...
Stary machnął ręką i wyszedł z pokoju, gdzie zbierali się księża dążąc na nieszpory.
Przed kościołem stał podwójny szpaler młodzieży starszej i młodszej, a nawet i ludzi dorosłych. Matki i ojcowie całych grup, zebranych do bierzmowania, oczekiwali w skupieniu zbliżenia się pasterza w stroju ceremonialnym. Obrzęd odbywał się cicho i szybko. Nad barwnym tłumem ludu pływała infuła biskupia i złocisty pastorał. Ciche głosy szemrały monotonnie, tłum kołysał się stłoczony, biorąc udział lub patrząc na ceremonię.
Opodal pod murem kościelnym stała Dorcia i Denhoff. Ona z pod białego kapelusza spoglądała mu w oczy z ogromną miłością i podziwem; od sceny podczas obiadu Ryszard wyrósł w jej wyobraźni na bohatera, widziała w nim dzielnego patryjotę. On pochłaniał ją palącym wzrokiem, czerpał uczucie z jej dziewiczego serca, bo czuł, że otwarte dla niego; i że bije jako wtór uderzeniom jego serca. W niezmiernej gromadzie ludzi oni we dwoje myśleli tylko o sobie, zagłębiali, się w uroczem marzeniu.
— Za co mamunia wczoraj gniewała się na panią? Powiedz Duduś?
— Żeśmy z panem osobno powrócili z Okorowa, idąc przez łąki, żeśmy zostali daleko za innymi. Mamunia mówi, że to nieprzyzwoicie.
Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/110
Ta strona została przepisana.