Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/111

Ta strona została przepisana.

— A ty Duduś, co o tem myślisz?...
Dorcia podniosła ciemne zasłony rzęs, odkrywając błękitną, jasną jak kryształ, toń źrenic, utkwiła je w rozkochanych oczach narzeczonego i odrzekła słodko.
— Ja myślę, że to nie grzech wobec Boga iść tak we dwoje, dalej od ludzi, jedynie w obliczu słońca, kwiatów i ptaków. Rozmawialiśmy poważnie z sobą, pan taki dobry, świat piękny...
— Och piękny, Doruś mój złoty!
— Więc dlaczego ten nasz spacer wydał się mamuni złym? a może?...
— Co Doruchna? Co?...
Dziewczyna zarumieniła się jak kwiat jabłoni.
— Może kto widział lub odgadł, że tam... na łące...
— Że cię ucałowałem? Świętości ty moje najdroższe! Czyż taki pocałunek mógł ci zaszkodzić, czyż on cię zbrudził?
— Ja wiem to było bardzo uroczyste, święte nawet...
Przysunął się do niej bliżej, żar od niego buchnął na nią parzącym ogniem.
— I czarowne... prawda Dorciu i takie nasze, nasze spojenie.
— Tak, ale to może grzech, tego pewno nie można robić.
— Obcym nie, ale my jesteśmy przecie narzeczonemi. Tyś już moją na wieki, Dudziu ukochana.
Dorcia westchnęła.
— Już za parę dni rozstaniemy się. Mój Boże!
— Przyjadę do was, do Olchowa. Konno przyjadę na Jenie. Dobrze?
— Jakto, konno z Wodzewa?
— Tak. Znasz przysłowie? „niema złej drogi do swej niebogi“. A ty jesteś przecie mój skarb największy, nietylko nieboga.
— Ach! to ślicznie! Ale jak pan przyjedzie, to wytworzy sensację w okolicy, okropną. To się już od razu wszystko wyjawi.
— Już prawie, wszyscy wiedzą, a reszta się domyśla.
— Mówił pan komu o tem, żeśmy narzeczeni? Ja mówiłam tylko mamuni.
— A, ja pannie Irenie, i Marysiowi Turskiemu.
— No, to już przez Marysia Marylę wiedzą wszyscy w Zapędach i dalej.
— Panią to martwi?
— Nie, ale za wcześnie, to nie dobrze.
— Drwię sobie z ludzi! Owszem, niech wiedzą wszyscy. Zresztą i ślub postanowimy prędko.
— Ślub? Co znowu?!
— A poco mamy czekać?