Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/117

Ta strona została przepisana.

Na stopniu powozu, z Irą, Dorcią, Ziulą i Anią stoi nieszczęśliwy Teoś Paszowski, unurzany w piasku, z krwawą kresą na policzku, bez czapki i z nosem na kwintę. Spadł nieborak z Kapucyna, ledwo go wyratowali z pod kopyt końskich i teraz narzeka.
— To wszystko psez panny! Wodę ważyć, woda będzie! Zarltowały ze mnie, ze jestem niedołęga, az uparłem się jechać na tym idjocie Kapucynie. Tato za niego rlęcył i ot mas! Skomprlomitowalem się!
— Czemuż się pan nie trzymał mocno? — pytała Ira. Przecie to stary koń jak świat.
— Stary ale durlny, prlose pani, jak świsnął ze mną napsód, za banderlją tak i wywrlóciłem kozła. Teraz wezmą mnie na zęby ze scętem.
— Już nie, nie! Nie będziemy się z pana śmiały.
— Daj Boże, ale nie wieżę, zeby to była prlawda. Wodę ważyć, woda będzie!
Panny chciały widzieć wjazd banderji do Ciągini, zaczęły się więc ekwipaże wymijać. Z wzajemnemi okrzykami prześcignięto szeregi konne, które zwolniły nieco, bo lando biskupa pozostało w tyle.
Trzech okolicznych młodzieńców z pod Ciągini, bardzo z siebie dumnych, nie chciało witać ekscelencji w sposób szablonowy, razem z tłumem. Stanęli tedy o dwieście kroków od drogi, konno, w świetnych strojach sportsmeńskich, z minami jak sto djabłów i czekali. Gdy ukazały się pierwsze oddziały banderzystów, wybitne miny gentlemenów zmieniły się na znudzono kwaśno ironiczne, jakby mówiące: „Szary tłum! Motłoch!“.
Ale „motłoch“ parł jak orkan i wcale na nich nie zważał. Na widok landa panowie ci puścili się rysio, z wielkim hałasem dopadli do powozu i otoczyli go, niby opiekuńczem skrzydłem, ciągińsko—wielkopańskim.
Mówiono później, że efekt ten przestraszył Ekscelencję. Myślał, że napad.
Jak trąba powietrzna, wpadając w gęsty bór, łomotem swymi i rykiem zaraża masy drzewne, tak z szalonym łoskotem, wbiły się szeregi okorowskie w ciasną ciżbę oczekujących parafjan w Ciągini. Znowu okrzyki, wiwaty. Znowu huczne powitania, bicie dzwonów, zgiełk niesłychany, zamęt.
Potem mowy, owacje, ogólne rozczulanie się.
Zdarzeniem nieoczekiwanem było wystąpienie kolonji żydowskiej z rabinem na czele.
Dygnitarz ten w czarnych atłasach, z poważnie długim zarostem brody i koło uszu, w lisiej czapie, przemówił do biskupa po hebrejsku. Wyraził radość z przybycia Ekscelencji do osady