kim a świetnym, jak cacka pozłociste na drzewku wigilijnym.
Igrają w słońcu, kąpią w blasku i wabią zaborczych ludzi.
Nadewszystko wzbudzają smakowity apetyt ciemne, aksamitne śliwki węgierki, mają na sobie siwo błękitną barwę meszkowatą, jak sasanki na wiosnę. To jest ich puszek młodości, ściera się. gdy je ludzie posiądą. Obrodziły węgierki, pełne są, nabrane sokiem i złotawym miążem, w którym pływa mała sucha pestka. Gną się pod śliwkami gałęzie, zwieszają ciężkie fijoletowe, owalne dzbanuszki owoców, tu i owdzie pęknięte od nadmiaru soku, słodkiego i wonnego jak miód rajski. W trawie leży ich mnóstwo, czernią, niby ogromne, ciemne karbunkuły ametystów, inne, te co już utraciły swą niewinność meszkowatą, wpadają w ton ciemnego ponsu i są bardziej podobne do granatów.
Ludzie wszystkie chwytają łapczywie. Chłopcy pną się na drzewa, trzęsą obfite gałęzie, aż grad fijoletowy spada na ziemię, inni, mężczyźni i kobiety, z koszami w rękach, lawirują gorączkowo pośród drzew, ładują kosze, ważą i cieszą się rozgłośnie z tego pogromu, co dla nich jest tylko szczęśliwem owocobraniem.
Cały dwór olchowski jest w sadzie; panny Zborskie i Ania Turska i młody student, kuzyn Dory. Pracują jednakże razem ze służbą tylko Joasia, Ania i Adam, Dorcia chodzi trochę sennie. Tu uszczknie z drzewa węgierkę, tam podniesie gruszkę, ale myślą błądzi daleko, po za sadem, hen w stronę... Wodzewa. Wywołuje Stamtąd Ryszarda, śni o nim na jawie.
Adam nie przestaje drażnić jej, sny upoiste dziewczyny przerywa wołaniem.
— Dora, nie rozmigdalaj się tak, bo Denhoff pewno już o tobie zapomniał. To, „panicz“, on lubi rozmaitość.
— Adaś! Daj spokój, nie dokuczaj Dorci — zgromiła go Ania.
— Ciekaw jestem tego Denhoffa, ale nie prędko go poznam, bo co mu tam do Olchowa jechać. O... wa!
— Kula, zagwiżdż jak lokomotywa, to ma własności przywołujące, może go tem zwabisz.
— A dobrze!
I Joasia rozbawiona odbiegła nieco dalej, w gąszcz drzewną, złożyła usta w trąbkę, otoczyła je dłońmi i udała doskonale przeciągły gwizd lokomotywy, do złudzenia podobny. Huczał parowóz, jakby z oddali, tęsknie, przeszywająco a tak plastycznie, że robotnicy przy owocach zaczęli się oglądać ze zdziwieniem.
Dorci oczy nabrały łzami, przypomniał się jej wyjazd z Worczyna, pożegnanie z Ryszardem. Tęsknota porwała ją nagła i silna.
Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/125
Ta strona została przepisana.