— Tak, jedyna. Chcę cię widzieć w kwiatach, boś ty sama kwiat cudowny.
Ten pospolity zwrot miał jednak swą nową muzykę, dziwny czar, bo Dorci było tak, jakby usłyszała śpiew niebieskich chórów.
Poszli oglądać kwiaty. Pokój Dorci wyglądał niby grota jakiejś nimfki, czy wieszczki kwiatów. Palmy rozpościerały tu pióra swych liści, kwitły róże, gwoździki, ale głównie panowały wytworne, ukoronowane głowy pysznych, jak królowie chryzantemów. Ogród japoński! Białe śnieżne, różowe, żółte, cieliste, herbaciane i różne odmiany ciemnych kolorów. Niesłychane bogactwo kwiatów rozpanoszyło się tu butnie, ale ślicznie.
Dora stanęła odurzona widokiem, jakby śniąc.
— Skąd takie cuda pan zdobył?...
— Zrobił napad na jakąś oranżerję i zrabował ją — wołał Adaś.
Nadeszła pani Zborska witała młodzieńca uprzejmie, grzecznie zrzędząc za zbytki. Dora jednak miała oczy tak łzawo śliczne, takie wdzięczne i jasne, że Denhoff uwagami pani Zborskiej nie czuł się skruszonym. Wszyscy zbierali owoce, oni zaś w alei leszczynowej wyszukiwali orzechów poto, żeby spotykać się ciągle rękoma i z poza liści rzucać sobie płomienne wejrzenia. W jednej z podobnych minut Ryszard nagle wziął Dorcię w ramiona, cisnął ją do siebie z żywiołową namiętnością, szukał jej ust gwałtownie, szalenie, gdy znalazł jej ciepłe drobne wargi wypijał je głodnemi usty z chciwym pragnieniem. Dorcia przerażona wybuchem jego i dziwną, dotąd nie widzianą, a jakąś wrogą siłą, gorejącą mu w źrenicach, broniła się z początku, potem zalękła, potem osłabła z nadmiaru rozkoszy, która owładnęła mocarnie jej dziewiczem ciałem.
Przylgnęli do siebie i trwali w uścisku niepojętym, z powodu jego dwoistości: połączenia ogromu uczuć idealnych, z uczuciem nagłem zmysłowej podniety. On drżał z żądzy, ona omdlewała pod wolą, zupełnie dla niej nowego prądu, rozkosznego, jak marzenie, bezgranicznie upoistego i... strasznego, jak obca nieznana a grożąca potęga.
Zamierała Dora pod dotykiem piekących ust Ryszarda, w nim nerwy szarpały się niby smagane. Chłonął tę dziewczynę i z nią razem leciał na przepaściste szczyty swych obłędych pragnień. Pomimo wściekłego huraganu krwi, nie było w ich uścisku lubieżności. Tworzyli grupę legendowo piękną, ale jakby malowaną przez ducha słońca i światła, bez retuszu i podkreśleń jaskrawych — szatana. Eros i Psyche, w błękitnej atmosferze błogosławionych, arkadyjskich łąk.
Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/127
Ta strona została przepisana.